niedziela, 24 sierpnia 2014

Od Phoenix c.d Nathaniel'a

~Przez tego idiotę cała się naburmuszyłam.~ Pomyślała Phoenix próbując chociaż trochę się uspokoić. Jej humor już zaczął się polepszać, bo wyrwała się chociaż na chwilę z miasta, które wręcz przyprawiało ją o ból głowy, ale on musiał wszystko zepsuć. Gdyby tylko puścił ją wtedy w szpitalu, chociaż na sekundę... cała to sytuacja nie miałaby miejsca. A teraz miała na głowie wściekłego skurwysyna, który uparcie domagał się... czegoś co tak naprawdę mu się należało. Phoenix bardzo dobrze wiedziała, że to ona spowodowała wypadek, ale jej duma nie pozwalała jej się do tego przyznać. Może się to wydawać głupie... ale wolała już iść z nim na policję, niż dobrowolnie dać mu pieniądze na naprawę.
- Ja... - zaczęła i wskazała złowrogo (a przynajmniej taki był jej zamysł) palcem w stronę znienawidzonego faceta. - nie mam zamiaru teraz o tym rozmawiać.
- Ty...! - krzyknął czarnowłosy, ale dziewczyna powstrzymała go ruchem ręki.
- Nie krzycz, bo przestraszysz zwierzęta... Ja idę nad jezioro. Jak będziesz czegoś potrzebował... chociaż nie. Nic ode mnie nie dostaniesz. Herbata musi ci wystarczyć. Nara. - powiedziała i od razu ruszyła w stronę drzwi. Bardzo dobrze wiedziała, że facet chciał ją zatrzymać i nawet mógłby ją uderzyć. Niestety (albo i stety) nadal nie czuł się najlepiej po teleportacji. Na takim odludziu słyszała tylko jego myśli. I zdecydowanie nie były one przyjemne... No ale przynajmniej dowiedziała się czegoś o nim samym. Nazywał się Nathan i miał młodszego brata Izzac'a, którego bardzo kochał i bronił ponad wszystko. Szczerze mówiąc ta wiadomość trochę zdziwiła Phoenix. Według niej nie wyglądał na takiego, który mógłby do kogokolwiek żywić dobre uczucia. Inne myśli (w większości dotyczące jej osoby i zdecydowanie nie były to podziękowania za herbatę) zwyczajnie ignorowała. Dziewczyna nie miała ochoty przejmować się zdaniem takiego skurwiela jak on. Wyszła na zewnątrz i zaczerpnęła świeżego powietrza. Właśnie w takim miejscu chciałaby żyć. Może nie wyglądała na fankę natury, ale zdecydowanie wolała takie otoczenia od nowoczesnego miasta, w którym żyła na co dzień. Oczywiście nie mogła opuścić rodziny i przyjaciół, a także trudno byłoby jej zrezygnować z możliwości jakie daje Miasto Widzących, dlatego postanowiła, że co jakiś czas będzie uciekać do tego miejsca... do swojej kryjówki, przed magią i demonami. Widząca podeszła do brzegu rzeki i patrzyła na otaczające ją stworzenia. W tym miejscu nie było ani grama zła. Wszystko pracowało tak jak powinno... W tej chwili wydawało się to jedyne takie miejsce na ziemi. W świecie gdzie człowiek nie potrafi odróżnić dobra od zła, gdzie demony wkraczają do ludzkiego świata i niosą spustoszenie, nikt nawet nie pomyślałby, że takie miejsce może istnieć z dala od cywilizacji. Dobra koniec tego pieprzenia... przejdźmy do sedna sprawy. Nathan nie wytrzymał długo w domku. Kiedy tylko był w stanie normalnie się poruszać, wyszedł i od razu skierował się w stronę ciemnowłosej dziewczyny stojącej nad brzegiem.
- Tato... dlaczego tak musiało się stać? - usłyszał jak podszedł bliżej. - Może jakbyś był blisko mama nie stałaby się taka... oj wiesz jaka. Jest nieznośna, upierdliwa i wymaga od siebie zdecydowanie za dużo. Myśli, że ja jestem taka sama, a to nie prawda! Kiedyś jeszcze mi opowiadała o tobie... wtedy była szczęśliwa. Gdy wspominała zawsze byłą inna osobą, a teraz? Nawet gdy je robi to profesjonalnie. - Dziewczyna uśmiechnęła się i zaśmiała cicho. To był jej sposób, żeby odgonić łzy, które już zbierały się w kącikach jej oczu. - Gdzie jesteś tato...? - spytała cicho i opuściła głowę. Po chwili szybko ją odwróciła i spojrzała gniewnie w stronę podsłuchującego ją mężczyzny.
- Ładnie to tak? Skoro już ruszyłeś swój ciężki tyłek z siedzenia, to mogłeś chociaż coś powiedzieć. Czego chcesz?

<Nathaniel? Wiem, że długo czekasz :/ Ale czasu zbytnio nie mam i siły na cokolwiek :'c>

sobota, 16 sierpnia 2014

Od Miriabell c.d Elijah

Stałem przez chwilę, zdziwiona. Poczułam… sama nie wiem. Pustkę. Dziwną pustkę, podszytą smutkiem i jakąś ciemnością… Aż od tego zadrżałam. Tym bardziej, że to nie były moje emocje, nie do końca moje. Pochodziły od niego. Od Elijaha. Przytłoczyły mnie, zmieszane z i moim smutkiem. Dlaczego byłam smutna? Bo nikt nie powinien być taki… niewidzialny.  Owszem nie miałam grona znajomych, nie byłam jakoś szczególnie popularna, ale miałam siostrę, mogłam liczyć na czyjąś postać. On natomiast wydawał mi się taki samotny, zaginione pośród tych ludzi, sam… jakby w mroku. To było źle. Nikt nie powinien tak żyć. Nikt. A już tym bardziej nie ktoś tak miły jak on. Tak, wiedziałam, że on miał dobre serce. Przecież chciał „ratować” mój portfel, choć to tylko zwykły przedmiot, no i przede wszystkim nie był zły o Shrika. Nie wyzywał go od bestii, które trzeba uśpić, a przecież miał prawo.
- P-poczekaj! – zawołałam za nim i puściłam się biegiem, by go dogonić. Wiem, że nie  powinnam. To przecież chociażby niegrzeczne, narzucać się komuś. Szczególnie jeśli ten ktoś wyraźnie sobie tego nie życzy, ale nie umiałam inaczej. Nie potrafiłam go zostawić samemu sobie.  Jak ktoś potrzebuje pomocy, to trzeba mu jej udzielić, nawet jeśli nie sądzi, ze jest mu potrzebna. A on jej potrzebował, bo przecież nie można żyć całe życie samemu…
Niechętnie się do mnie odwrócił, gdy go wreszcie dogoniłam.
- Ja wiem, że wolałbyś ze mną nie rozmawiać, że chcesz się trzymać z boku… Ale ja chciałabym… Chciałabym móc czasami z tobą porozmawiać. Choćby o szkole.  To nie dobrze jest żyć samemu… I przepraszam z góry za narzucanie się - wydusiłam z siebie i odwróciłam się na pięcie, idąc pod klasę na nieco drżących nogach.
- Hej Miriabell. Kto to był? – spytała Lydia, podchodząc do mnie.
Lydia była w moim wieku i chodziłyśmy na większość lekcji razem. Z nią najlepiej się dogadywałam.
- To Elijah – wyjaśniłam, oddychając głęboko.
- Wygląda strasznie… Chciał coś od ciebie? Jakby coś się działo…
- Nie, to nic z tych rzeczy – uśmiechnęłam się do dziewczyny i pokręciłam głową, żeby zaprzeczyć jej podejrzeniom. – On mi nic nie zrobił i nic ode mnie nie chce. To raczej ja… Trudno to wyjaśnić. No i wiesz, że nie powinno się oceniać innych po wyglądzie? – zganiłam dziewczynę, bo nie lubiłam gdy ktoś szufladkował ludzi. Na przykład według głupiego i bezpodstawnego przesądu rude dziewczyny były wredne, ja taka nie byłam, chyba… Przynajmniej starałam się nie być nigdy wredna i nie robić innym wbrew.
- No tak, sorki – powiedziała nerwowo pocierając kark.
- Nic się nie stało i to nie mnie powinnaś przeprosić, bo nie mnie podejrzewałaś o coś złego – wyjaśniłam. – A teraz chodźmy do klasy.
Ruszyłyśmy dalej rozmawiając o tym co było wczoraj i co dziś czeka nas na matematyce, której Lydia nie cierpiała wręcz.

<Elijah?>

środa, 13 sierpnia 2014

Od Lexi

Skończyły się lekcje biegiem wyszłam z klasy.Wyciągnęłam komórkę z tylnej kieszeni spodni.Widząc która godzina szybko ubrałam kurtkę i pognałam do pobliskiego klubu. Znajdował się na wprost niższej szkoły magii. Klub nazywał się 'Pod białym Lotosem''. Przebiegłam przez pustą ulice. O dziwo nic sobie nie zrobiłam. Na dworze było zimno więc czym prędzej weszłam do budynku.
- Hej Lexi - Przywitał mnie mój brat, który akurat w tym klubie pracuje jako barman.
- Hej Ares
- Masz 3 minuty
- Co?Dobra nie ważne idę się naszykować
- Tylko migiem
Weszłam na zaplecze. Poprawiłam makijaż i powolnym krokiem weszłam na scenę, zabrałam gitarę, oczywiście klasyczną, usadziłam się na krześle i zaczęłam śpiewać piosenkę "I see fire". Siedziałam w klubie dobre 2 godziny w końcu szefowa się zlitowała i mnie wypuściła.
- Miłej pracy braciszku
- Ej, a ty już do domu?
- Nie jeszcze se połażę tu i tam
- Aha to pa
Wyszłam z klubu i poszłam w stronę do domu.
- Hej
- Oj już wróciłaś
- Zaraz wychodzę, Rosell
- No dobra
Weszłam do pokoju zostawiłam torbę i zabrałam z pokoju rzeczy do rysowania, czyli zeszyt i ołówki i takie tam. Wyszłam bez słowa. Szłam sobie spokojnie aż tu nagle...BUM.
- Uważaj jak chodzisz! - krzyknęłam do osoby, która na mnie wpadła.

<Ma ktoś chęć dokończyć?>

wtorek, 12 sierpnia 2014

Od Elijah c.d Miriabell

Kiedy chłopak wrócił do domu, nie zachowywał się tak jak zwykle. Nie mógł skupić się na pracy domowej, ani na ćwiczeniu swoich mocy. Wynikiem tego były przypalone rzeczy w jego mieszkaniu. Zwykle tak to bywa jak się ma zdolność pirokinezy, ale tym razem naprawdę nie wyglądało to dobrze. Elijah pomyślał, że to dlatego, że jest zmęczony. Nawet nie chciał uważać, że to przez Miriabell, która cały czas zajmowała jego myśli.
Następnego dnia jak zwykle przyszedł wcześniej do szkoły. Musiał jeszcze iść do biblioteki, żeby odrobić ta nieszczęsną pracę domową. Kiedy już skończył stanął na szkolnym korytarzu i opierając się o parapet zaczął czytać książkę. Jak zwykle wybrał kryminał. Fascynowało go jak autorzy potrafili złączyć wszystkie zagadki w całość... jednak ostatnio trafiał na słabe powieści, bo od pierwszych stron wiedział jak dalej będzie się rozgrywała akcja. 
Udało mu się przeczytać dwie strony... bo potem ktoś mu przeszkodził. Co naprawdę go zdziwiło, bo zwykle nikt mu nie przeszkadza. Nie. Stop. Nigdy nikt mu nie przeszkadza.
- Cześć. - usłyszał i od razu odwrócił się do dziewczyny stojącej obok niego. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę kto to jest. Odchrząknął więc i odpowiedział na przywitanie, po czym wrócił do lektury. A raczej próbował, bo nie potrafił się już skupić na fabule. 
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale...
- Nie przeszkadzasz. - wtrącił się Elijah.
- To dobrze. - Miriabell uśmiechnęła się i mówiła dalej. - Jak twoje rany?
- Goją się. - chłopak automatycznie spojrzał na plastry na rękach. Faktycznie szybko wszystko się goiło. Rano postanowił zdjąć bandaże i zamiast nich zasłonić rany plastrami.
- Cieszę się. Jeszcze raz przepraszam za Shirka... on po prostu chce mnie bronić. Pewnie myślał, że chcesz mi coś zrobić, albo...
- Nie musisz się tłumaczyć. - przerwał jej znowu Elijah. - I lepiej ze mną nie rozmawiaj, bo nie wpłynie to dobrze na twoją reputacje. 
- O co ci chodzi? - zapytała unosząc lekko brwi do góry.
- O to, że jestem nie lubiany... A nawet nie. Po prostu jestem niewidzialny, co w sumie mi pasuje. I nie dość, że jak będziesz się ze mną zadawać, to ty ucierpisz, to i moja niezauważalność zniknie. Obydwoje na tym ucierpimy, więc pozwól, że na tym zakończę naszą znajomość. - wytłumaczył jej po czym zamknął książkę i odszedł w kierunku klasy.  Nawet nie odwrócił się by spojrzeć na dziewczynę. Postanowił zupełnie zapomnieć, że kiedykolwiek się nią interesował. 

<Miriabell?>

Od Nathaniel'a c.d Phoenix

To co się stało, ta teleportacja i ból w żołądku wkurwił mnie jeszcze bardziej. Miałem ochotę rozwalić jej ten domek no ale na razie było mi niedobrze więc odpuściłem. Powoli poszedłem do tego drewnianego domu i usiadłem przy stole. Ładnie tu było, tak inaczej, klasycznie, dokładnie tak jak lubiłem. W moim domu też było sporo "normalnych" mebli ale tutaj był po prostu raj.
Dziewczyna postawiła jakiś ciepły napój przede mną, ale ja nie zamierzałem go pić, czułem że jeśli to zrobię to zerzygam się na miejscu. 
- No napij się, nie jest otrute.- uśmiechnęła się lekko bo pewnie chciała złagodzić sytuację.
- Nie mam ochoty.- mruknąłem i nagle zaczął dzwonić mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i odebrałem.- Halo?
Dzwonił mój brat Izaac, martwił się dlaczego tak długo nie wracam, a do tego było mu nudno. Chętnie od razu bym wrócił do domu, ale kurwa nie mogę! Nawet nie wiem gdzie jestem. 
- Niedługo będę, nie wychodź z domu, bo jak wrócę do domu i ciebie nie będzie to oberwiesz.- mruknąłem i rozłączyłem się i spojrzałem na dziewczynę. 
Rzadko kiedy spotykałem takie wysokie dziewczyny, do tego ta raczej wyglądała na niezłą buntowniczkę albo rock'ówe. 
Wyprostowałem się jak struna i oparłem łokcie na stole.
- Załatwmy to szybko, oddaj mi pieniądze za naprawdę motoru i więcej się nie zobaczymy.- starałem się być spokojny. 
- Nie oddam ci bo nic nie zrobiłam! 
- Słuchaj mnie paniusiu.- warknąłem.- Jeśli nie umiesz jeździć to nie wsiadaj do samochodu, cały wypadek jest nagrany na monitoring miejski, a to już jest na policji. Oboje dobrze wiemy że to ty spowodowałaś wypadek, więc jak mi oddasz kase teraz, to odwołam doniesienie na policji. 
- Ale to nie ja!- krzyknęła.- To ty!- zacisnęła dłonie w pięści, miałem wrażenie że zaraz na mnie skoczy z pazurami. Jeśli to zrobi, to gorzko tego pożałuje, nie mam zahamowań więc bez problemu mógłbym uderzyć kobietę. W końcu jestem demonem, demonem który dzisiaj przez tą laskę zaniedbał swoją pracę.


[Phoenix? Sory że tak krótko ale piszę na telefonie.]

Od Phoenix c.d Nathaniel'a

- Jak myślisz obudzi się? - usłyszała znajomy głos.
- Na pewno... pamiętasz ten wypadek sprzed roku? Miała wtedy dużo gorsze urazy, a jakoś się wylizała. - powiedział Aren, próbując pocieszyć "przyjaciółkę". Delikatnie dotknął jej ramienia w zdecydowanie bardziej niż przyjacielski sposób...
- No tak ale... Ten facet. Myślisz, że da jej spokój? Nie wyglądał na takiego, który by łatwo odpuszczał.
- Nie wiem Car... naprawdę nie wiem. - powiedział chłopak i spojrzał na swoją towarzyszkę z troską. Widział smutek w jej oczach i naprawdę chciał to jakoś zmienić. Patrzyli się na siebie bardzo długo. Nawet nie zauważyli jak Phoenix się obudziła.
- Ekhem. - Odchrząknęła patrząc na dwójkę przyjaciół, którzy nie zachowywali się jak przyjaciele. - Nie chcę wam przerywać taj zaskakująco romantycznej chwili... ale co ja tu właściwie robi? I gdzie jest ten posraniec, co spowodował wypadek!?
- Phoenix! - krzyknęła Caren i rzuciła się na nią.
- Ej! Uspokój się! Przecież nie umarłam... No nie ważne. Gdzie on jest? - zapytała, ale żadne z nich nie zdążyło odpowiedzieć, bo do sali wpadł rozwścieczony "sprawca" wypadku. Poruszał się szybko, a gdy tylko zobaczył Phoenix, od razu rzucił w jej stronę:
- O! Obudziłaś się! Bardzo dobrze. Idziemy na policje! - jednym ruchem wyrwał z jej ręki wenflon, by potem złapać ją za nadgarstek i pociągnąć za sobą.
- Hej, hej! Co ty wyprawiasz!? - wrzasnął od razu Aren, ale porywacz nic sobie z tego nie robił. Phoenix była zbyt słaba by się opierać. Ale nikt przecież nie mógł jej zatrzymać od używania mocy. Telepatia byłą jedną sprawą... i nawet jeśli nie udoskonaliła jeszcze tej zdolności to przecież miała jeszcze jedną. Musiała tylko wyrwać się z uścisku mężczyzny, bo inaczej zniknie razem z nim.
- Puść mnie! - krzyknęła najgłośniej jak umiała. Niestety jej głos był mocny zachrypnięty i nie dało to takiego rezultatu jaki by oczekiwała. Chwyciła więc jego rękę i powoli zaczęła ją odrywać od swojego nadgarstka. Niestety próby te były tak żałosne, że nie przyniosły zamierzonego efektu.
- Idziesz ze mną na policje. I to natychmiast. Zapłacisz mi za naprawę mojego motoru.
- Poczekaj! Dlaczego teraz!? Śpieszy ci się gdzieś!? Dopiero się obudziłam idioto, myślisz, że od razu czuje się lepiej!? - Phoenix pociągnęła rękę do tyłu tym samym zatrzymując czarnowłosego mężczyznę w pół kroku. On odwrócił się i powiedział:
- A tak nie jest? - spojrzał na nią wyczekująco. Dziewczyna nie chciała ustąpić. Patrzyła mu się w oczy z równą złością w oczach co on.
- Dobra. - powiedziała w końcu. - Jak chcesz... - Zdążyła zobaczyć tylko jego zdziwioną minę, a potem teleportowała się wraz z nim. W ciągu sekundy byli na miejscu. Phoenix stanęła pewnie na ziemi, tuż nad niedużym jeziorkiem. Gorzej było z czarnowłosym... On zdecydowanie nie polubi teleportacji. Leżał skulony i zwijał się w kłębek z powodu niewyjaśnionego bólu w okolicach żołądka. Tak to już jest za pierwszym razem.
- Wstawaj. - powiedziała lekko dotykając butem jego nogi. Nie było w nim żadnego odzewu, więc dziewczyna westchnęła cicho i ruszyła w kierunku niewielkiego drewnianego domku.
- Jak poczujesz się lepiej to przyjdź! - krzyknęła i zniknęła za drzwiami. Weszła do kuchni i zaczęła przygotowywać herbatę na poprawienie samopoczucia. Jak tylko woda się zagotowała, do środka wszedł wciąż lekko skulony mężczyzna.
- Usiądź. - powiedziała, a on bez żadnego protestu usiadł przy długim ciemnym drewnianym stole. Wnętrze domu było bardzo staromodne. W niczym nie przypominało surowego i nowoczesnego wystroju w Mieście Widzących. Phoenix uwielbiała to miejsce, właśnie dlatego, że było inne.
- Napij się tego. - rozkazała stawiając przed nim ciepły napój.

<Nathaniel? Jak chcesz jakieś szczegóły odnośnie miejsca gdzie przebywamy.. to pytaj :D>

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

- Szybko!- pociągnąłem go za ramię i rzuciłem kilkoma wiewiórkami za pomocą swojej mocy.
Chłopak się nie opierał i dość szybko wybiegliśmy na drogę, a tuż przed nami biegł pies. Zatrzymaliśmy się w mieście pod jakąś latarnią, wszędzie było pusto, a wiewiórki chyba zaprzestały pościgu. Oboje dyszeliśmy ze zmęczenia, po moim ciele nadal przechodziły dreszcze przerażenia ale gdy tylko spojrzeliśmy sobie z chłopakiem w oczy to wybuchneliśmy śmiechem. 
- Co to kurwa było?- czarnowłosy nadal się śmiał i zaczął głaskać swojego psa.
- To były... naprawdę wściekłe wiewiórki.- nie wiedziałem czy mogę mu powiedzieć że to były małe demony więc tego nie robiłem.
Spojrzałem mężczyźnie w oczy, teraz wydawał się na naprawdę miłego, ale był to pewnie tylko moment.
- Z tym światem dzieją się dziwne rzeczy.- parsknął.
- Wieesz...- podrapałem się po głowie.- Przepraszam że się tak do ciebie doczepiłem rano, czasem bywam zbyt nachalny...- zmieszałem się trochę - Dobra, ja idę do domu.- odetchnąłem i odwróciłem się w stronę swojego domu.


[Raphael? Skusisz się na yaoi czy nie? Bo kończą mi się pomysły na fabułę XD]

Od Raphael'a cd Izaac'a

Patrzyłem na wiewiórki, ale nie widziałem w nich jakiegoś większego zagrożenia. Kiedy poczułem pchnięcie, zdziwiony przewróciłem się na ziemię, tym samym puszczając Snoopy'ego. Leżąc na ziemi obserwowałem, jak mój pies podbiega do rudych zwierzątek i warczy na nie. Myślałem, ze zwyczajnie rzuci się na nie i zrobi porządek, ale nie stało się tak. Jedna z wiewiórek skoczyła na grzbiet psa, a ten padł na ziemię.
- Snoop! - zawołałem przerażony, ponieważ myślałem, że nie żyje
Jednak kiedy tylko wiewiórka z niego zeszła, Pit Bull podniósł się i przybiegł do mnie skomląc żałośnie. Ja również wstałem z ziemi i szybkim krokiem podszedłem do czerwonowłosego chłopaka.
- Um... Zmywamy się stąd. - mruknąłem do niego

<Izaac?>

Od Beatrice cd Amandy

- Zaraz przyniosę herbatę. - powiedziała i zniknęła za ścianą, gdy rozwiązywałam sznurówki w butach. Myślałam o tym facecie próbującym dotknąć Amandę. Ciekawe kim on był. A nie zapytałam, bo nie wypada. Gdy zdjęłam już buty i resztę niepotrzebnych rzeczy rozglądnęłam się po wnętrzu.
- Ładnie tu masz. - naprawdę, nie powiedziałam tego "tak o", z grzeczności.
- Mówiłaś coś? - możliwe, że nie usłyszała, w końcu była w innym pokoju.
- Tak, że ładnie masz. - powiedziałam tym razem głośniej
- A dziękuję, dziękuję! - usłyszałam nieco sztuczną radość w jej głosie. Naprawdę coś dziwnego z tym chłopakiem.
- Pomóc Ci? - nie miałam w końcu nic tu do roboty.
- Nie, dzięki, nie ma w czym. - odparła. Patrzyłam dookoła. Usłyszałam szmery, jakby podemną. Popatrzyłam pod nogi, nic nie było. Pomyślałam, że może sąsiad z dołu coś robi. Ucichło. Chwilkę potem znowu. Do pomieszczenia weszła dziewczyna z tacą w ręce.
- Już jestem. - powiedziała z uśmiechem. Gdy kładła wszystko na stole nagle spod kanapy wyskoczyło mi coś syczącego, z kłami w paszczy przed nos.
- Ja pie*dziele, co to?! - krzyknęłam i podskoczyłam ze strachu
- Och, Layla! - dziewczyna szybko wzięła tę straszną kreaturę na ręce. Kotek ku*wa. To był kotek.
- Ojej, przepraszam, że krzyknęłam, ale przeokropnie się przestraszyłam.
- Nie ma sprawy, rozumiem. Layla, tak nie można! Przepraszam za nią, naprawdę...
- Ok, przecież nic mi się nie stało.
- A to? - pokazała na moją szyję.
- Coś tam mam?
- Tam jest łazienka, zobacz sobie. - z tego wszystkiego nie poczułam, że ten "kiciuś" mnie podrapał. Znalazłam łazienkę, w niej lusterko, a w nim zobaczyłam zadrapanie nad obojczykiem, w którym zbierała się krew.
- To nic strasznego! Zwykłe zadrapanie.
- Rana to rana. - odpowiedziała. Obmyłam wodą, nie bolało, to najważniejsze. Obróciłam się na pięcie i wróciłam do znajomej.
- Nie boli?
- Nie, nie.
- To dobrze. - po tym zapadła chwilowa cisza. Ktoś musiał ją przerwać, byłam to ja.
- Czyli kotek ma na imię Layla, tak?
- Tak. A ty masz jakieś zwierzątko?
- Tak. Znaczy nie. Znaczy... no nie jest mój, ale często podlatuje pod moje okno, albo wlatuje do mieszkania. Gil, Tockie.
- Oj, to by się nasze pupile nie polubiły. - zaśmiała się. Nie wiem jak mogła trzymać tę czarną bestię na rękach i jeszcze ją głaskać. Zamyśliłam się. Czarny kocur patrzył na mnie, ja na niego. Sorry, na nią w końcu to ona, nie on. Ciekawe o czym myślisz kocurku. "Kogo ona tu znowu przyprowadziła? Znowu naraża się na niebezpieczeństwo. Znowu ktoś ją wykorzysta. Ona jest taka naiwna... a ja tylko chcę ją chronić. Nie chcę, by ktoś znowu zrobił jej coś złego. Tak jak ten chłopak z mieszkania obok." Czyli nie musiałam już pytać Amy o tego faceta. Ale głupio brzmi, że dowiedziałam się tego od kota. Kota którego nie cierpiałam, a nagle zrobił mi się obojętny. A może nawet troszkę pomocny.
- Hej, żyjesz?
- Mówiłaś coś? Przepraszam, strasznie się zamyśliłam, hah. To mówiłaś coś?

<Amanda? Brak pomysłu :/>

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Chłopak odebrał ode mnie pieniądze i trzymał psa. Zakryłem szalikiem usta i wsadziłem ręce do kieszeni by już sobie iść. Jednak gdy zrobiłem pare kroków to usłyszałem pewien chrobot. Dochodził z koron drzew i po chwili dźwięk stał się mocniejszy. 
Domyśliłem się co to może być, prawdopodobnie zbyt długo byliśmy na terytorium Buszmenów i one zaczęły się denerwować. Zauważyłem jak z konarów schodzą chmary wiewiórek które tak naprawdę nie były wiewiórkami. Na ich ogonach pobłyskiwały koraliki i zgrzytały zębami. 
Chłopak patrzył się na to zdziwiony. Czym prędzej cofnąłem się i złapałem go za rękę. - Co jest?!- spojrzał na mnie zły. 
- Potem ci wytłumaczyę, teraz chodź!-pociągnąłem go jednak on nie chciał się ruszyć, a jego pies zaczął warczeć.
Już widziałem jak dreptają do nas. Całe stado... One potrafią zjeść człowieka żywcem. 
- Proszę cię!- krzyknąłem i spojrzałem mu w oczy.- One są coraz bliżej...- znów go ciągłem.- Wiem że mnie nie lubisz ale one nas zjedzą żywcem! 
Użyłem swojej mocy by go trochę popchnąć.


[Raphael? Demoniczne wiewiórki nas zjedzą! XD]

Od Raphael'a cd Izaac'a

Chłopak zrobił się o wiele mniej wesoły, odkąd go okłamałem z tą karmą. Ale cóż się dziwić, ja też bym się wkurwił. Przykucnąłem i przyciągnąłem do siebie Snoopy'ego w razie gdyby jeszcze raz chciał rzucić się na czerwonowłosego. Kiedy ten drugi wyciągnął z kieszeni banknot i podał mi go, zacząłem się zastanawiać, o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowałem się, że dałem mu go kiedy wysłałem go po karmę dla psa. Wziąłem od niego pieniądze i wcisnąłem do kieszeni kurtki.
- Ta, dzięki. - mruknąłem ponuro

<Izaac? Brak weny tak bardzo :/>

niedziela, 10 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Strasznie nudziło mi się w domu. Nathan nie wracał a jak do niego zadzwoniłem to był  strasznie wkurzony i kazał mi siedzieć w domu. 
Tylko że mi się nie chciało. Do tego Stig namawiał mnie byśmy wyszli poszukać jakiś demonów no to ubrałem się i wyszedłem. 
Poszliśmy do lasu bo tam się roiło od demonów i nie było tam w ogóle ludzi. Gałęzie odgarniałem za pomocą swojej mocy i głowie rozglądałem się po konarach drzew. Liczyłem na to że dostrzegę Buszmena a może i Drzewca, może uda się je złapać. Jednak napadło mnie jakieś zwierze, myślałem że to Koszmarnik ale to było za małe na niego i zbyt... przyziemne, aczkolwiek też chciało ugryźć. Jednak coś go zabrało i okazało się że to był ten chłopak którego wcześniej poznałem. 
Podniosłem się z ziemi i otrzepałem ze śniegu. Odgarnąłem swoje włosy z twarzy i spojrzałem chłopakowi w oczy.
- A więc to jest ten pies któremu karmę miałem kupić.
- Ta.- mruknął.- Co tu robisz? 
- Wyszedłem na spacer, nie powinno cię to zresztą obchodzić.- fuknąłem.
- W sumie masz rację.- prychnął.
Chciałem go wyminąć i iść do domu. Po pierwsze jeśli mój brat mnie tam nie znajdzie to wkurwi się niesłychanie, a po drugie to chłopak na pewno nie chciał bym dotrzymywał mu towarzystwa. Jednak o czymś sobie przypomniałem, zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Zacząłem grzebać w kieszniach spodni, wyjąłem z jedej banknot i dałem chłopakowi. 
- To należy do ciebie.

[Raphael?]

Od Amandy cd Beatrice

- Które piętro? - zapytała Beatrice
- Drugie. - odparłam i zamyśliłam się na chwilę
Pierwszy raz widziałam mojego brata w takim dobrym humorze. Zastanawiałam się, co takiego mogło się stać, że był aż taki zadowolony, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Największy ponurak, jakiego widziałam w całym swoim życiu chodzi z takim zacieszem na mordzie? No nie, niemożliwe. Kiedy winda wydała charakterystyczny dźwięk, drzwi się otworzyły, a my wyszłyśmy na zewnątrz. Naszym oczom ukazał się pusty, prawie całkowicie pogrążony w ciemności korytarz, na końcu którego mieszkałam. Kiedy byłyśmy w połowie, drzwi mieszkania numer 23 otworzyły się i wyszedł z nich wysoki brunet. Odwrócił się w naszą stronę, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Amy, kochanie! - zawołał, próbując złapać mnie za rękę
Na szczęście w porę się odsunęłam. Dlaczego Jack zawsze pojawia się wtedy, kiedy najbardziej nie chcę go spotkać.
- Weź się ode mnie odpierdol, dobra? - warknęłam do niego
- Wiesz, że i tak kiedyś będziemy razem? - zapytał ze śmiechem
- W twoich snach. - mruknęłam
Razem z Beatrice oddaliłyśmy się od niego szybko. Wyciągnęłam klucze i otworzyłam mieszkanie. Obawiałam się, że moja nowa znajoma będzie pytać, kim był ten chłopak, ale nie powiedziała ani słowa. Weszłyśmy do mieszkania, a ja gestem wskazałam dziewczynie, żeby się rozgościła.
- Zaraz przyniosę herbatę. - powiedziałam z uśmiechem i zniknęłam za drzwiami kuchni

<Beatrice?>

Od Raphael'a cd Izaac'a

Okazało się, że zasnąłem podczas oglądania filmu. Kiedy się obudziłem, było już prawie ciemno. Spojrzałem na zegarek. Dopiero trochę po siedemnastej, a na zewnątrz taki mrok. Spojrzałem na leżącego obok mnie Snoopy'ego i zorientowałem się, że nie byłem z nim jeszcze dzisiaj na zewnątrz. Poklepałem psa po głowie, żeby się obudził i szybko znalazłem w szufladzie smycz, a potem zacząłem się ubierać. Nie interesowało mnie, jak teraz wyglądam bo tam, gdzie właśnie zamierzałem wybrać się z psem w miejsce, gdzie zazwyczaj nie widywano ludzi. A tym miejscem był las. Oczywiście, mogłem po prostu iść przejść się z nim do parku, ale nie potrafię przewidzieć jego reakcji na niektóre rzeczy i zwyczajnie obawiam się, że kogoś ugryzie. Nie, żeby Snoopy był jakimś szczególnie agresywnym psem, ale z Pit Bullami to nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie już po kilku minutach prowadziłem mojego podopiecznego po chodniku. A przynajmniej starałem się go jakoś prowadzić, bo pies cały czas albo zatrzymywał się, albo dostawał takiej prędkości, że mnie mogłem za nim nadążyć. Ale jakoś przetrwaliśmy drogę do lasu. Spuściłem Snoopy'ego ze smyczy, a sam usiadłem na powalonym drzewie, które było tu jeszcze zanim zaczęliśmy odwiedzać to miejsce. Pies od razu pobiegł gdzieś w las i straciłem go z oczu. Jednak po chwili usłyszałem szaleńcze szczekanie oraz warczenie i muszę przyznać, że trochę się przestraszyłem. Powoli wstałem i zacząłem kierować się w stronę dźwięku. Zauważyłem mojego psa, stojącego na jakiejś postaci, która darła się wniebogłosy, żeby "ten kundel" z niej zszedł.
- Snoopy! Co ty wyprawiasz?! - wrzasnąłem podchodząc bliżej - Uspokój się!
Pies zareagował natychmiast. Położył po sobie uszy i usiadł obok mojej nogi, skamląc żałośnie. Kiedy człowiek, którego zaatakował podniósł się, zauważyłem, że jest to czerwonowłosy chłopak, który tak mnie ostatnio denerwował...

<Izaac? Wymyśliłam, podoba się?>

Od Beatrice CD Amandy

- A może przyszłabyś do mnie na chwilę, na herbatę lub kawę? - zapytała mnie.
- Hm... chyba nic dzisiaj nie mam zaplanowanego. Więc... czemu nie? - odpowiedziałam z uśmiechem. Miła dziewczyna. Trochę mi głupio, że młodsza zaprasza, ale jak już zaprasza, to czemu nie skorzystać?
- Cieszę się. - wstała z siedzenia - Wysiadamy. - poinformowała mnie, a ja wstałam i przebiłam się przez tłum ludzi. Drzwi się otworzyły, a ja poczułam świeże, zimne powietrze.
- Zimno dzisiaj. - oznajmiłam.
- Na szczęście mój blok jest niedaleko. - gdy to powiedziała, odetchnęłam z ulgą.
- To dobrze, bo jestem strasznym zmarźluchem. - powiedziałam z cichym śmiechem z samej siebie. - prosto, czy skręcamy?
- Prosto. Widzisz tamten szaro-zielony blok?
- Tak. Wiesz, to tak blisko, że trudno nie zauważyć.
- No tak, właśnie tam idziemy.
- Oo, super. - przechodziłyśmy przez przejście i wchodziłyśmy na osiedle. Nie wyglądało ono za ciekawie... przyspieszyłyśmy kroku, gdy Amanda powiedziała mi, że osiedlowy, khe, khem, menel się na mnie patrzy. Weszłyśmy do budynku i zaczęłyśmy się śmiać. Czekałyśmy na windę.
- Bu! - krzyknął jakiś chłopak siedzący na rowerze za naszymi plecami. Podskoczyłam ze strachu.
- Łosz kurr... - odezwała się Amanda - przestraszyłeś nas!
- No co ty. Nie wierzę. - powiedział z szyderczym uśmiechem - Dzień dobry paniom. Jak się panie dzisiaj mają?
- A co ty dzisiaj masz taki dobry humor, co? Dobrze się mamy, a tak wogóle Beatrice, to jest mój brat Raphael,
- Całuję rączki. A mam swoje powody, żeby mieć dobry humor. - przerwał ze swoim uśmieszkiem.
- Um, dziękuję, Raphael. - powiedziałam, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Dobra, to my już spadamy na górę, do zobaczenia później, pa! - powiedziała bratu i delikatnie pociągnęła mnie w stronę otwierających się drzwi windy.
- Pa! - odpowiedział i wyszedł na zewnątrz budynku.
- Przepraszam za niego, czasem tak ma. - powiedziała Amy gdy już wsiadłyśmy
- Nie ma sprawy, nic złego przecież nie zrobił. - jako że stałam przy przyciskach zapytałam: - Które piętro?

<Amanda? Na którym mieszkasz? ;3>