- Miriabell Akhai! - powiedziała nauczycielka historii szukając po klasie rudowłosej dziewczyny.
- Jestem! - odkrzyknęła wesoło, jakby byłą najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Elijah, siedzący za ową młodą kobietą, z kamienną twarzą śledził każdy jej ruch. Od początku roku szkolnego, na każdej lekcji historii, łapał się na tym jak się jej przygląda. Była od niego młodsza, więc historia to jedyna lekcja na której uczyli się "razem". Elijah wie, że jej rodzice zmarli jak była mała, a teraz opiekuje się nią starsza siostra... Wystarczyło być w jej pobliżu i usłyszeć jak rozmawia ze znajomymi. Nie było to szczególnie dziwne zwłaszcza, że ona kompletnie nie zwracała na niego uwagi. Chłopak idealnie potrafił wtopić się w otoczenie, nawet pomimo swojego krzykliwego wyglądu. A jeżeli już ktoś go zauważył, uciekał jak najszybciej w inną stronę. Jego powaga i bezuczuciowość po prostu wszystkich odpychała. No ale nic... powrócimy do lekcji historii.
- Nicodem Bassimo! - krzyknęła nauczycielka po raz trzeci. Ucznia nie było, więc przeszła dalej.
- Elijah Grey!
- Jestem. - odpowiedział chłopak nawet nie podnosząc głowy do góry. Głos miał niski, ale płaski. Żadnych uczuć. Nie robił tego specjalnie. Po prostu taki już był i nie potrafił tego zmienić. Parę razy nawet próbował się uśmiechnąć, ale zawsze dawało to zupełnie odwrotny efekt od oczekiwanego.
Elijah podniósł głowę i spojrzał jak Miriabell sprząta swoje rzeczy z biurka. Przed chwilą zadzwonił dzwonek i wszyscy już wychodzili z klasy. Dziewczynie spadł na podłogę portfel. Zwykły niebieski, ale z wszytą ręcznie białą koronką. Chłopak wstał i biorąc spakowaną już torbę na ramię minął stolik rudowłosej przy okazji podnosząc zgubę dziewczyny. Ona nawet tego nie zauważyła. Szybko położył go na jej stoliku, a Miriabell schowała go po chwili do torby. Kiedy ona wychodziła z klasy, on już dawno zniknął w następnym korytarzu.
~Trzy godziny później~
Mały płomień szaleńczo tańczył na długim źdźble trawy. W chwili gdy już prawie dotknął podłoża i zaczął się roznosić, momentalnie zgasł. Następnie zapaliła się wysoka trawa tuż obok wypalonego źdźbła. Elijah, bo to on był sprawcą tych zapłonów, przybliżył się do ognia z zamiarem sprawdzenia swoich umiejętności. Bez wahania włożył rękę do ognia. Przez pierwsze sekundy nie czuł bólu, jednak chwilę później trzymał się za zaczerwienioną dłoń na której już zaczynały się pojawiać pierwsze bąble.
- No pięknie... Znowu to samo. - szepnął do siebie, gasząc rozpalony przez siebie pożar. Zdrową ręką otworzył torbę i wyjął z niej bandaż wielorazowego użytku. Dość często zdarzało mu się poparzyć, ponieważ wciąż uparcie sprawdzał swoje możliwości. Owinął bandaż wokół rany i pomagając sobie zębami zawiązał supełek na końcu. Położył się na trawie i zamknął na chwilę oczy. Słyszał szum rzeki, która płynęła na dole, oraz dźwięki ulicy z góry. Chciał spróbować jeszcze jednaj rzeczy... Zaczął intensywnie myśleć o ogniu. Poczuł ciepło rozchodzące się najpierw od ramienia, a potem wzdłuż całego ciała, aż do drugiego ramienia. A kiedy otworzył oczy i spojrzał wokół siebie, otaczał go okrąg z ognia. Równy obrys jego ciała. Ta sztuczka nie wyszła mu jednak na dobre, bo niespodziewanie coś spadło zupełnie nie wiadomo skąd i wpadło w sam środek ognia. Chłopak zareagował szybko, jednak nie dość szybko... Nieduża niebieska portmonetka już zdążyła się zniszczyć. Elijah oczywiście wiedział do kogo należy, dlatego też podniósł przedmiot i starał się zrobić coś z zabrudzeniami i spalonymi częściami. Nie zdążył jednak.
- Przepraszam, ale.... to mój portfel, czy mógłby pan mi go oddać? - usłyszał cichy głosik za sobą. Odwrócił się natychmiast, a w zamian za to został zaatakowany... przez psa... naprawdę dziwnego psa. Zwierzę wyrwało mu z rąk portmonetkę, od razu robiąc parę świeżych ran na przed chwilą zdrowej ręce.
- To bydle mnie ugryzło! - wrzasnął Elijah, nieźle wkurwiony. Rzadko mu się to zdarzało, ale sądził, że teraz miał ku temu powód.
- Ja tak strasznie przepraszam! - zawołała Miriabell, podbiegając do niego. Kiedy zobaczyła rany na jego rękach, zaoferowała mu swoją pomoc, jednak Elijah odwrócił się od niej.
- To ja przepraszam. - powiedział beznamiętnie i na tyle głośno, żeby usłyszała. - Twój portfel... trochę go przypaliłem. - Sięgnął do plecaka i wyjął płyn dezynfekujący rany, szybko polewając nim ugryzienie psowatego. Syknął przy tym, ponieważ poczuł ból, ale specjalnie się tym nie przejął. Za to Miriabell tak.. Ukucnęła obok niego i wyrwała mu buteleczkę z ręki.
- Nie tak! Za dużo tego lejesz, więc nie dziw się, że cie boli! Oddaj to. A portfelem się nie martw... i tak sama go zrobiłam i mogę zrobić kolejny. - delikatnie wzięła jego rękę w dłonie i powoli i odrobinę polała resztę ran. Potem poprosiła o bandaż, który leżał obok jego torby i przewiązała mu nim rękę. Elijah patrzył się na to wszystko tępym wzrokiem. Chyba pierwszy raz ktoś mu pomagał... i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie pokazał jednak nic co mogłoby pokazać, że jest wdzięczny.
- Dzięki. - rzucił tylko krótko i zaczął zbierać swoje rzeczy.
<Miriabell?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz