niedziela, 24 sierpnia 2014

Od Phoenix c.d Nathaniel'a

~Przez tego idiotę cała się naburmuszyłam.~ Pomyślała Phoenix próbując chociaż trochę się uspokoić. Jej humor już zaczął się polepszać, bo wyrwała się chociaż na chwilę z miasta, które wręcz przyprawiało ją o ból głowy, ale on musiał wszystko zepsuć. Gdyby tylko puścił ją wtedy w szpitalu, chociaż na sekundę... cała to sytuacja nie miałaby miejsca. A teraz miała na głowie wściekłego skurwysyna, który uparcie domagał się... czegoś co tak naprawdę mu się należało. Phoenix bardzo dobrze wiedziała, że to ona spowodowała wypadek, ale jej duma nie pozwalała jej się do tego przyznać. Może się to wydawać głupie... ale wolała już iść z nim na policję, niż dobrowolnie dać mu pieniądze na naprawę.
- Ja... - zaczęła i wskazała złowrogo (a przynajmniej taki był jej zamysł) palcem w stronę znienawidzonego faceta. - nie mam zamiaru teraz o tym rozmawiać.
- Ty...! - krzyknął czarnowłosy, ale dziewczyna powstrzymała go ruchem ręki.
- Nie krzycz, bo przestraszysz zwierzęta... Ja idę nad jezioro. Jak będziesz czegoś potrzebował... chociaż nie. Nic ode mnie nie dostaniesz. Herbata musi ci wystarczyć. Nara. - powiedziała i od razu ruszyła w stronę drzwi. Bardzo dobrze wiedziała, że facet chciał ją zatrzymać i nawet mógłby ją uderzyć. Niestety (albo i stety) nadal nie czuł się najlepiej po teleportacji. Na takim odludziu słyszała tylko jego myśli. I zdecydowanie nie były one przyjemne... No ale przynajmniej dowiedziała się czegoś o nim samym. Nazywał się Nathan i miał młodszego brata Izzac'a, którego bardzo kochał i bronił ponad wszystko. Szczerze mówiąc ta wiadomość trochę zdziwiła Phoenix. Według niej nie wyglądał na takiego, który mógłby do kogokolwiek żywić dobre uczucia. Inne myśli (w większości dotyczące jej osoby i zdecydowanie nie były to podziękowania za herbatę) zwyczajnie ignorowała. Dziewczyna nie miała ochoty przejmować się zdaniem takiego skurwiela jak on. Wyszła na zewnątrz i zaczerpnęła świeżego powietrza. Właśnie w takim miejscu chciałaby żyć. Może nie wyglądała na fankę natury, ale zdecydowanie wolała takie otoczenia od nowoczesnego miasta, w którym żyła na co dzień. Oczywiście nie mogła opuścić rodziny i przyjaciół, a także trudno byłoby jej zrezygnować z możliwości jakie daje Miasto Widzących, dlatego postanowiła, że co jakiś czas będzie uciekać do tego miejsca... do swojej kryjówki, przed magią i demonami. Widząca podeszła do brzegu rzeki i patrzyła na otaczające ją stworzenia. W tym miejscu nie było ani grama zła. Wszystko pracowało tak jak powinno... W tej chwili wydawało się to jedyne takie miejsce na ziemi. W świecie gdzie człowiek nie potrafi odróżnić dobra od zła, gdzie demony wkraczają do ludzkiego świata i niosą spustoszenie, nikt nawet nie pomyślałby, że takie miejsce może istnieć z dala od cywilizacji. Dobra koniec tego pieprzenia... przejdźmy do sedna sprawy. Nathan nie wytrzymał długo w domku. Kiedy tylko był w stanie normalnie się poruszać, wyszedł i od razu skierował się w stronę ciemnowłosej dziewczyny stojącej nad brzegiem.
- Tato... dlaczego tak musiało się stać? - usłyszał jak podszedł bliżej. - Może jakbyś był blisko mama nie stałaby się taka... oj wiesz jaka. Jest nieznośna, upierdliwa i wymaga od siebie zdecydowanie za dużo. Myśli, że ja jestem taka sama, a to nie prawda! Kiedyś jeszcze mi opowiadała o tobie... wtedy była szczęśliwa. Gdy wspominała zawsze byłą inna osobą, a teraz? Nawet gdy je robi to profesjonalnie. - Dziewczyna uśmiechnęła się i zaśmiała cicho. To był jej sposób, żeby odgonić łzy, które już zbierały się w kącikach jej oczu. - Gdzie jesteś tato...? - spytała cicho i opuściła głowę. Po chwili szybko ją odwróciła i spojrzała gniewnie w stronę podsłuchującego ją mężczyzny.
- Ładnie to tak? Skoro już ruszyłeś swój ciężki tyłek z siedzenia, to mogłeś chociaż coś powiedzieć. Czego chcesz?

<Nathaniel? Wiem, że długo czekasz :/ Ale czasu zbytnio nie mam i siły na cokolwiek :'c>

sobota, 16 sierpnia 2014

Od Miriabell c.d Elijah

Stałem przez chwilę, zdziwiona. Poczułam… sama nie wiem. Pustkę. Dziwną pustkę, podszytą smutkiem i jakąś ciemnością… Aż od tego zadrżałam. Tym bardziej, że to nie były moje emocje, nie do końca moje. Pochodziły od niego. Od Elijaha. Przytłoczyły mnie, zmieszane z i moim smutkiem. Dlaczego byłam smutna? Bo nikt nie powinien być taki… niewidzialny.  Owszem nie miałam grona znajomych, nie byłam jakoś szczególnie popularna, ale miałam siostrę, mogłam liczyć na czyjąś postać. On natomiast wydawał mi się taki samotny, zaginione pośród tych ludzi, sam… jakby w mroku. To było źle. Nikt nie powinien tak żyć. Nikt. A już tym bardziej nie ktoś tak miły jak on. Tak, wiedziałam, że on miał dobre serce. Przecież chciał „ratować” mój portfel, choć to tylko zwykły przedmiot, no i przede wszystkim nie był zły o Shrika. Nie wyzywał go od bestii, które trzeba uśpić, a przecież miał prawo.
- P-poczekaj! – zawołałam za nim i puściłam się biegiem, by go dogonić. Wiem, że nie  powinnam. To przecież chociażby niegrzeczne, narzucać się komuś. Szczególnie jeśli ten ktoś wyraźnie sobie tego nie życzy, ale nie umiałam inaczej. Nie potrafiłam go zostawić samemu sobie.  Jak ktoś potrzebuje pomocy, to trzeba mu jej udzielić, nawet jeśli nie sądzi, ze jest mu potrzebna. A on jej potrzebował, bo przecież nie można żyć całe życie samemu…
Niechętnie się do mnie odwrócił, gdy go wreszcie dogoniłam.
- Ja wiem, że wolałbyś ze mną nie rozmawiać, że chcesz się trzymać z boku… Ale ja chciałabym… Chciałabym móc czasami z tobą porozmawiać. Choćby o szkole.  To nie dobrze jest żyć samemu… I przepraszam z góry za narzucanie się - wydusiłam z siebie i odwróciłam się na pięcie, idąc pod klasę na nieco drżących nogach.
- Hej Miriabell. Kto to był? – spytała Lydia, podchodząc do mnie.
Lydia była w moim wieku i chodziłyśmy na większość lekcji razem. Z nią najlepiej się dogadywałam.
- To Elijah – wyjaśniłam, oddychając głęboko.
- Wygląda strasznie… Chciał coś od ciebie? Jakby coś się działo…
- Nie, to nic z tych rzeczy – uśmiechnęłam się do dziewczyny i pokręciłam głową, żeby zaprzeczyć jej podejrzeniom. – On mi nic nie zrobił i nic ode mnie nie chce. To raczej ja… Trudno to wyjaśnić. No i wiesz, że nie powinno się oceniać innych po wyglądzie? – zganiłam dziewczynę, bo nie lubiłam gdy ktoś szufladkował ludzi. Na przykład według głupiego i bezpodstawnego przesądu rude dziewczyny były wredne, ja taka nie byłam, chyba… Przynajmniej starałam się nie być nigdy wredna i nie robić innym wbrew.
- No tak, sorki – powiedziała nerwowo pocierając kark.
- Nic się nie stało i to nie mnie powinnaś przeprosić, bo nie mnie podejrzewałaś o coś złego – wyjaśniłam. – A teraz chodźmy do klasy.
Ruszyłyśmy dalej rozmawiając o tym co było wczoraj i co dziś czeka nas na matematyce, której Lydia nie cierpiała wręcz.

<Elijah?>

środa, 13 sierpnia 2014

Od Lexi

Skończyły się lekcje biegiem wyszłam z klasy.Wyciągnęłam komórkę z tylnej kieszeni spodni.Widząc która godzina szybko ubrałam kurtkę i pognałam do pobliskiego klubu. Znajdował się na wprost niższej szkoły magii. Klub nazywał się 'Pod białym Lotosem''. Przebiegłam przez pustą ulice. O dziwo nic sobie nie zrobiłam. Na dworze było zimno więc czym prędzej weszłam do budynku.
- Hej Lexi - Przywitał mnie mój brat, który akurat w tym klubie pracuje jako barman.
- Hej Ares
- Masz 3 minuty
- Co?Dobra nie ważne idę się naszykować
- Tylko migiem
Weszłam na zaplecze. Poprawiłam makijaż i powolnym krokiem weszłam na scenę, zabrałam gitarę, oczywiście klasyczną, usadziłam się na krześle i zaczęłam śpiewać piosenkę "I see fire". Siedziałam w klubie dobre 2 godziny w końcu szefowa się zlitowała i mnie wypuściła.
- Miłej pracy braciszku
- Ej, a ty już do domu?
- Nie jeszcze se połażę tu i tam
- Aha to pa
Wyszłam z klubu i poszłam w stronę do domu.
- Hej
- Oj już wróciłaś
- Zaraz wychodzę, Rosell
- No dobra
Weszłam do pokoju zostawiłam torbę i zabrałam z pokoju rzeczy do rysowania, czyli zeszyt i ołówki i takie tam. Wyszłam bez słowa. Szłam sobie spokojnie aż tu nagle...BUM.
- Uważaj jak chodzisz! - krzyknęłam do osoby, która na mnie wpadła.

<Ma ktoś chęć dokończyć?>

wtorek, 12 sierpnia 2014

Od Elijah c.d Miriabell

Kiedy chłopak wrócił do domu, nie zachowywał się tak jak zwykle. Nie mógł skupić się na pracy domowej, ani na ćwiczeniu swoich mocy. Wynikiem tego były przypalone rzeczy w jego mieszkaniu. Zwykle tak to bywa jak się ma zdolność pirokinezy, ale tym razem naprawdę nie wyglądało to dobrze. Elijah pomyślał, że to dlatego, że jest zmęczony. Nawet nie chciał uważać, że to przez Miriabell, która cały czas zajmowała jego myśli.
Następnego dnia jak zwykle przyszedł wcześniej do szkoły. Musiał jeszcze iść do biblioteki, żeby odrobić ta nieszczęsną pracę domową. Kiedy już skończył stanął na szkolnym korytarzu i opierając się o parapet zaczął czytać książkę. Jak zwykle wybrał kryminał. Fascynowało go jak autorzy potrafili złączyć wszystkie zagadki w całość... jednak ostatnio trafiał na słabe powieści, bo od pierwszych stron wiedział jak dalej będzie się rozgrywała akcja. 
Udało mu się przeczytać dwie strony... bo potem ktoś mu przeszkodził. Co naprawdę go zdziwiło, bo zwykle nikt mu nie przeszkadza. Nie. Stop. Nigdy nikt mu nie przeszkadza.
- Cześć. - usłyszał i od razu odwrócił się do dziewczyny stojącej obok niego. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę kto to jest. Odchrząknął więc i odpowiedział na przywitanie, po czym wrócił do lektury. A raczej próbował, bo nie potrafił się już skupić na fabule. 
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale...
- Nie przeszkadzasz. - wtrącił się Elijah.
- To dobrze. - Miriabell uśmiechnęła się i mówiła dalej. - Jak twoje rany?
- Goją się. - chłopak automatycznie spojrzał na plastry na rękach. Faktycznie szybko wszystko się goiło. Rano postanowił zdjąć bandaże i zamiast nich zasłonić rany plastrami.
- Cieszę się. Jeszcze raz przepraszam za Shirka... on po prostu chce mnie bronić. Pewnie myślał, że chcesz mi coś zrobić, albo...
- Nie musisz się tłumaczyć. - przerwał jej znowu Elijah. - I lepiej ze mną nie rozmawiaj, bo nie wpłynie to dobrze na twoją reputacje. 
- O co ci chodzi? - zapytała unosząc lekko brwi do góry.
- O to, że jestem nie lubiany... A nawet nie. Po prostu jestem niewidzialny, co w sumie mi pasuje. I nie dość, że jak będziesz się ze mną zadawać, to ty ucierpisz, to i moja niezauważalność zniknie. Obydwoje na tym ucierpimy, więc pozwól, że na tym zakończę naszą znajomość. - wytłumaczył jej po czym zamknął książkę i odszedł w kierunku klasy.  Nawet nie odwrócił się by spojrzeć na dziewczynę. Postanowił zupełnie zapomnieć, że kiedykolwiek się nią interesował. 

<Miriabell?>

Od Nathaniel'a c.d Phoenix

To co się stało, ta teleportacja i ból w żołądku wkurwił mnie jeszcze bardziej. Miałem ochotę rozwalić jej ten domek no ale na razie było mi niedobrze więc odpuściłem. Powoli poszedłem do tego drewnianego domu i usiadłem przy stole. Ładnie tu było, tak inaczej, klasycznie, dokładnie tak jak lubiłem. W moim domu też było sporo "normalnych" mebli ale tutaj był po prostu raj.
Dziewczyna postawiła jakiś ciepły napój przede mną, ale ja nie zamierzałem go pić, czułem że jeśli to zrobię to zerzygam się na miejscu. 
- No napij się, nie jest otrute.- uśmiechnęła się lekko bo pewnie chciała złagodzić sytuację.
- Nie mam ochoty.- mruknąłem i nagle zaczął dzwonić mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i odebrałem.- Halo?
Dzwonił mój brat Izaac, martwił się dlaczego tak długo nie wracam, a do tego było mu nudno. Chętnie od razu bym wrócił do domu, ale kurwa nie mogę! Nawet nie wiem gdzie jestem. 
- Niedługo będę, nie wychodź z domu, bo jak wrócę do domu i ciebie nie będzie to oberwiesz.- mruknąłem i rozłączyłem się i spojrzałem na dziewczynę. 
Rzadko kiedy spotykałem takie wysokie dziewczyny, do tego ta raczej wyglądała na niezłą buntowniczkę albo rock'ówe. 
Wyprostowałem się jak struna i oparłem łokcie na stole.
- Załatwmy to szybko, oddaj mi pieniądze za naprawdę motoru i więcej się nie zobaczymy.- starałem się być spokojny. 
- Nie oddam ci bo nic nie zrobiłam! 
- Słuchaj mnie paniusiu.- warknąłem.- Jeśli nie umiesz jeździć to nie wsiadaj do samochodu, cały wypadek jest nagrany na monitoring miejski, a to już jest na policji. Oboje dobrze wiemy że to ty spowodowałaś wypadek, więc jak mi oddasz kase teraz, to odwołam doniesienie na policji. 
- Ale to nie ja!- krzyknęła.- To ty!- zacisnęła dłonie w pięści, miałem wrażenie że zaraz na mnie skoczy z pazurami. Jeśli to zrobi, to gorzko tego pożałuje, nie mam zahamowań więc bez problemu mógłbym uderzyć kobietę. W końcu jestem demonem, demonem który dzisiaj przez tą laskę zaniedbał swoją pracę.


[Phoenix? Sory że tak krótko ale piszę na telefonie.]

Od Phoenix c.d Nathaniel'a

- Jak myślisz obudzi się? - usłyszała znajomy głos.
- Na pewno... pamiętasz ten wypadek sprzed roku? Miała wtedy dużo gorsze urazy, a jakoś się wylizała. - powiedział Aren, próbując pocieszyć "przyjaciółkę". Delikatnie dotknął jej ramienia w zdecydowanie bardziej niż przyjacielski sposób...
- No tak ale... Ten facet. Myślisz, że da jej spokój? Nie wyglądał na takiego, który by łatwo odpuszczał.
- Nie wiem Car... naprawdę nie wiem. - powiedział chłopak i spojrzał na swoją towarzyszkę z troską. Widział smutek w jej oczach i naprawdę chciał to jakoś zmienić. Patrzyli się na siebie bardzo długo. Nawet nie zauważyli jak Phoenix się obudziła.
- Ekhem. - Odchrząknęła patrząc na dwójkę przyjaciół, którzy nie zachowywali się jak przyjaciele. - Nie chcę wam przerywać taj zaskakująco romantycznej chwili... ale co ja tu właściwie robi? I gdzie jest ten posraniec, co spowodował wypadek!?
- Phoenix! - krzyknęła Caren i rzuciła się na nią.
- Ej! Uspokój się! Przecież nie umarłam... No nie ważne. Gdzie on jest? - zapytała, ale żadne z nich nie zdążyło odpowiedzieć, bo do sali wpadł rozwścieczony "sprawca" wypadku. Poruszał się szybko, a gdy tylko zobaczył Phoenix, od razu rzucił w jej stronę:
- O! Obudziłaś się! Bardzo dobrze. Idziemy na policje! - jednym ruchem wyrwał z jej ręki wenflon, by potem złapać ją za nadgarstek i pociągnąć za sobą.
- Hej, hej! Co ty wyprawiasz!? - wrzasnął od razu Aren, ale porywacz nic sobie z tego nie robił. Phoenix była zbyt słaba by się opierać. Ale nikt przecież nie mógł jej zatrzymać od używania mocy. Telepatia byłą jedną sprawą... i nawet jeśli nie udoskonaliła jeszcze tej zdolności to przecież miała jeszcze jedną. Musiała tylko wyrwać się z uścisku mężczyzny, bo inaczej zniknie razem z nim.
- Puść mnie! - krzyknęła najgłośniej jak umiała. Niestety jej głos był mocny zachrypnięty i nie dało to takiego rezultatu jaki by oczekiwała. Chwyciła więc jego rękę i powoli zaczęła ją odrywać od swojego nadgarstka. Niestety próby te były tak żałosne, że nie przyniosły zamierzonego efektu.
- Idziesz ze mną na policje. I to natychmiast. Zapłacisz mi za naprawę mojego motoru.
- Poczekaj! Dlaczego teraz!? Śpieszy ci się gdzieś!? Dopiero się obudziłam idioto, myślisz, że od razu czuje się lepiej!? - Phoenix pociągnęła rękę do tyłu tym samym zatrzymując czarnowłosego mężczyznę w pół kroku. On odwrócił się i powiedział:
- A tak nie jest? - spojrzał na nią wyczekująco. Dziewczyna nie chciała ustąpić. Patrzyła mu się w oczy z równą złością w oczach co on.
- Dobra. - powiedziała w końcu. - Jak chcesz... - Zdążyła zobaczyć tylko jego zdziwioną minę, a potem teleportowała się wraz z nim. W ciągu sekundy byli na miejscu. Phoenix stanęła pewnie na ziemi, tuż nad niedużym jeziorkiem. Gorzej było z czarnowłosym... On zdecydowanie nie polubi teleportacji. Leżał skulony i zwijał się w kłębek z powodu niewyjaśnionego bólu w okolicach żołądka. Tak to już jest za pierwszym razem.
- Wstawaj. - powiedziała lekko dotykając butem jego nogi. Nie było w nim żadnego odzewu, więc dziewczyna westchnęła cicho i ruszyła w kierunku niewielkiego drewnianego domku.
- Jak poczujesz się lepiej to przyjdź! - krzyknęła i zniknęła za drzwiami. Weszła do kuchni i zaczęła przygotowywać herbatę na poprawienie samopoczucia. Jak tylko woda się zagotowała, do środka wszedł wciąż lekko skulony mężczyzna.
- Usiądź. - powiedziała, a on bez żadnego protestu usiadł przy długim ciemnym drewnianym stole. Wnętrze domu było bardzo staromodne. W niczym nie przypominało surowego i nowoczesnego wystroju w Mieście Widzących. Phoenix uwielbiała to miejsce, właśnie dlatego, że było inne.
- Napij się tego. - rozkazała stawiając przed nim ciepły napój.

<Nathaniel? Jak chcesz jakieś szczegóły odnośnie miejsca gdzie przebywamy.. to pytaj :D>

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

- Szybko!- pociągnąłem go za ramię i rzuciłem kilkoma wiewiórkami za pomocą swojej mocy.
Chłopak się nie opierał i dość szybko wybiegliśmy na drogę, a tuż przed nami biegł pies. Zatrzymaliśmy się w mieście pod jakąś latarnią, wszędzie było pusto, a wiewiórki chyba zaprzestały pościgu. Oboje dyszeliśmy ze zmęczenia, po moim ciele nadal przechodziły dreszcze przerażenia ale gdy tylko spojrzeliśmy sobie z chłopakiem w oczy to wybuchneliśmy śmiechem. 
- Co to kurwa było?- czarnowłosy nadal się śmiał i zaczął głaskać swojego psa.
- To były... naprawdę wściekłe wiewiórki.- nie wiedziałem czy mogę mu powiedzieć że to były małe demony więc tego nie robiłem.
Spojrzałem mężczyźnie w oczy, teraz wydawał się na naprawdę miłego, ale był to pewnie tylko moment.
- Z tym światem dzieją się dziwne rzeczy.- parsknął.
- Wieesz...- podrapałem się po głowie.- Przepraszam że się tak do ciebie doczepiłem rano, czasem bywam zbyt nachalny...- zmieszałem się trochę - Dobra, ja idę do domu.- odetchnąłem i odwróciłem się w stronę swojego domu.


[Raphael? Skusisz się na yaoi czy nie? Bo kończą mi się pomysły na fabułę XD]

Od Raphael'a cd Izaac'a

Patrzyłem na wiewiórki, ale nie widziałem w nich jakiegoś większego zagrożenia. Kiedy poczułem pchnięcie, zdziwiony przewróciłem się na ziemię, tym samym puszczając Snoopy'ego. Leżąc na ziemi obserwowałem, jak mój pies podbiega do rudych zwierzątek i warczy na nie. Myślałem, ze zwyczajnie rzuci się na nie i zrobi porządek, ale nie stało się tak. Jedna z wiewiórek skoczyła na grzbiet psa, a ten padł na ziemię.
- Snoop! - zawołałem przerażony, ponieważ myślałem, że nie żyje
Jednak kiedy tylko wiewiórka z niego zeszła, Pit Bull podniósł się i przybiegł do mnie skomląc żałośnie. Ja również wstałem z ziemi i szybkim krokiem podszedłem do czerwonowłosego chłopaka.
- Um... Zmywamy się stąd. - mruknąłem do niego

<Izaac?>

Od Beatrice cd Amandy

- Zaraz przyniosę herbatę. - powiedziała i zniknęła za ścianą, gdy rozwiązywałam sznurówki w butach. Myślałam o tym facecie próbującym dotknąć Amandę. Ciekawe kim on był. A nie zapytałam, bo nie wypada. Gdy zdjęłam już buty i resztę niepotrzebnych rzeczy rozglądnęłam się po wnętrzu.
- Ładnie tu masz. - naprawdę, nie powiedziałam tego "tak o", z grzeczności.
- Mówiłaś coś? - możliwe, że nie usłyszała, w końcu była w innym pokoju.
- Tak, że ładnie masz. - powiedziałam tym razem głośniej
- A dziękuję, dziękuję! - usłyszałam nieco sztuczną radość w jej głosie. Naprawdę coś dziwnego z tym chłopakiem.
- Pomóc Ci? - nie miałam w końcu nic tu do roboty.
- Nie, dzięki, nie ma w czym. - odparła. Patrzyłam dookoła. Usłyszałam szmery, jakby podemną. Popatrzyłam pod nogi, nic nie było. Pomyślałam, że może sąsiad z dołu coś robi. Ucichło. Chwilkę potem znowu. Do pomieszczenia weszła dziewczyna z tacą w ręce.
- Już jestem. - powiedziała z uśmiechem. Gdy kładła wszystko na stole nagle spod kanapy wyskoczyło mi coś syczącego, z kłami w paszczy przed nos.
- Ja pie*dziele, co to?! - krzyknęłam i podskoczyłam ze strachu
- Och, Layla! - dziewczyna szybko wzięła tę straszną kreaturę na ręce. Kotek ku*wa. To był kotek.
- Ojej, przepraszam, że krzyknęłam, ale przeokropnie się przestraszyłam.
- Nie ma sprawy, rozumiem. Layla, tak nie można! Przepraszam za nią, naprawdę...
- Ok, przecież nic mi się nie stało.
- A to? - pokazała na moją szyję.
- Coś tam mam?
- Tam jest łazienka, zobacz sobie. - z tego wszystkiego nie poczułam, że ten "kiciuś" mnie podrapał. Znalazłam łazienkę, w niej lusterko, a w nim zobaczyłam zadrapanie nad obojczykiem, w którym zbierała się krew.
- To nic strasznego! Zwykłe zadrapanie.
- Rana to rana. - odpowiedziała. Obmyłam wodą, nie bolało, to najważniejsze. Obróciłam się na pięcie i wróciłam do znajomej.
- Nie boli?
- Nie, nie.
- To dobrze. - po tym zapadła chwilowa cisza. Ktoś musiał ją przerwać, byłam to ja.
- Czyli kotek ma na imię Layla, tak?
- Tak. A ty masz jakieś zwierzątko?
- Tak. Znaczy nie. Znaczy... no nie jest mój, ale często podlatuje pod moje okno, albo wlatuje do mieszkania. Gil, Tockie.
- Oj, to by się nasze pupile nie polubiły. - zaśmiała się. Nie wiem jak mogła trzymać tę czarną bestię na rękach i jeszcze ją głaskać. Zamyśliłam się. Czarny kocur patrzył na mnie, ja na niego. Sorry, na nią w końcu to ona, nie on. Ciekawe o czym myślisz kocurku. "Kogo ona tu znowu przyprowadziła? Znowu naraża się na niebezpieczeństwo. Znowu ktoś ją wykorzysta. Ona jest taka naiwna... a ja tylko chcę ją chronić. Nie chcę, by ktoś znowu zrobił jej coś złego. Tak jak ten chłopak z mieszkania obok." Czyli nie musiałam już pytać Amy o tego faceta. Ale głupio brzmi, że dowiedziałam się tego od kota. Kota którego nie cierpiałam, a nagle zrobił mi się obojętny. A może nawet troszkę pomocny.
- Hej, żyjesz?
- Mówiłaś coś? Przepraszam, strasznie się zamyśliłam, hah. To mówiłaś coś?

<Amanda? Brak pomysłu :/>

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Chłopak odebrał ode mnie pieniądze i trzymał psa. Zakryłem szalikiem usta i wsadziłem ręce do kieszeni by już sobie iść. Jednak gdy zrobiłem pare kroków to usłyszałem pewien chrobot. Dochodził z koron drzew i po chwili dźwięk stał się mocniejszy. 
Domyśliłem się co to może być, prawdopodobnie zbyt długo byliśmy na terytorium Buszmenów i one zaczęły się denerwować. Zauważyłem jak z konarów schodzą chmary wiewiórek które tak naprawdę nie były wiewiórkami. Na ich ogonach pobłyskiwały koraliki i zgrzytały zębami. 
Chłopak patrzył się na to zdziwiony. Czym prędzej cofnąłem się i złapałem go za rękę. - Co jest?!- spojrzał na mnie zły. 
- Potem ci wytłumaczyę, teraz chodź!-pociągnąłem go jednak on nie chciał się ruszyć, a jego pies zaczął warczeć.
Już widziałem jak dreptają do nas. Całe stado... One potrafią zjeść człowieka żywcem. 
- Proszę cię!- krzyknąłem i spojrzałem mu w oczy.- One są coraz bliżej...- znów go ciągłem.- Wiem że mnie nie lubisz ale one nas zjedzą żywcem! 
Użyłem swojej mocy by go trochę popchnąć.


[Raphael? Demoniczne wiewiórki nas zjedzą! XD]

Od Raphael'a cd Izaac'a

Chłopak zrobił się o wiele mniej wesoły, odkąd go okłamałem z tą karmą. Ale cóż się dziwić, ja też bym się wkurwił. Przykucnąłem i przyciągnąłem do siebie Snoopy'ego w razie gdyby jeszcze raz chciał rzucić się na czerwonowłosego. Kiedy ten drugi wyciągnął z kieszeni banknot i podał mi go, zacząłem się zastanawiać, o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowałem się, że dałem mu go kiedy wysłałem go po karmę dla psa. Wziąłem od niego pieniądze i wcisnąłem do kieszeni kurtki.
- Ta, dzięki. - mruknąłem ponuro

<Izaac? Brak weny tak bardzo :/>

niedziela, 10 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Strasznie nudziło mi się w domu. Nathan nie wracał a jak do niego zadzwoniłem to był  strasznie wkurzony i kazał mi siedzieć w domu. 
Tylko że mi się nie chciało. Do tego Stig namawiał mnie byśmy wyszli poszukać jakiś demonów no to ubrałem się i wyszedłem. 
Poszliśmy do lasu bo tam się roiło od demonów i nie było tam w ogóle ludzi. Gałęzie odgarniałem za pomocą swojej mocy i głowie rozglądałem się po konarach drzew. Liczyłem na to że dostrzegę Buszmena a może i Drzewca, może uda się je złapać. Jednak napadło mnie jakieś zwierze, myślałem że to Koszmarnik ale to było za małe na niego i zbyt... przyziemne, aczkolwiek też chciało ugryźć. Jednak coś go zabrało i okazało się że to był ten chłopak którego wcześniej poznałem. 
Podniosłem się z ziemi i otrzepałem ze śniegu. Odgarnąłem swoje włosy z twarzy i spojrzałem chłopakowi w oczy.
- A więc to jest ten pies któremu karmę miałem kupić.
- Ta.- mruknął.- Co tu robisz? 
- Wyszedłem na spacer, nie powinno cię to zresztą obchodzić.- fuknąłem.
- W sumie masz rację.- prychnął.
Chciałem go wyminąć i iść do domu. Po pierwsze jeśli mój brat mnie tam nie znajdzie to wkurwi się niesłychanie, a po drugie to chłopak na pewno nie chciał bym dotrzymywał mu towarzystwa. Jednak o czymś sobie przypomniałem, zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Zacząłem grzebać w kieszniach spodni, wyjąłem z jedej banknot i dałem chłopakowi. 
- To należy do ciebie.

[Raphael?]

Od Amandy cd Beatrice

- Które piętro? - zapytała Beatrice
- Drugie. - odparłam i zamyśliłam się na chwilę
Pierwszy raz widziałam mojego brata w takim dobrym humorze. Zastanawiałam się, co takiego mogło się stać, że był aż taki zadowolony, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Największy ponurak, jakiego widziałam w całym swoim życiu chodzi z takim zacieszem na mordzie? No nie, niemożliwe. Kiedy winda wydała charakterystyczny dźwięk, drzwi się otworzyły, a my wyszłyśmy na zewnątrz. Naszym oczom ukazał się pusty, prawie całkowicie pogrążony w ciemności korytarz, na końcu którego mieszkałam. Kiedy byłyśmy w połowie, drzwi mieszkania numer 23 otworzyły się i wyszedł z nich wysoki brunet. Odwrócił się w naszą stronę, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Amy, kochanie! - zawołał, próbując złapać mnie za rękę
Na szczęście w porę się odsunęłam. Dlaczego Jack zawsze pojawia się wtedy, kiedy najbardziej nie chcę go spotkać.
- Weź się ode mnie odpierdol, dobra? - warknęłam do niego
- Wiesz, że i tak kiedyś będziemy razem? - zapytał ze śmiechem
- W twoich snach. - mruknęłam
Razem z Beatrice oddaliłyśmy się od niego szybko. Wyciągnęłam klucze i otworzyłam mieszkanie. Obawiałam się, że moja nowa znajoma będzie pytać, kim był ten chłopak, ale nie powiedziała ani słowa. Weszłyśmy do mieszkania, a ja gestem wskazałam dziewczynie, żeby się rozgościła.
- Zaraz przyniosę herbatę. - powiedziałam z uśmiechem i zniknęłam za drzwiami kuchni

<Beatrice?>

Od Raphael'a cd Izaac'a

Okazało się, że zasnąłem podczas oglądania filmu. Kiedy się obudziłem, było już prawie ciemno. Spojrzałem na zegarek. Dopiero trochę po siedemnastej, a na zewnątrz taki mrok. Spojrzałem na leżącego obok mnie Snoopy'ego i zorientowałem się, że nie byłem z nim jeszcze dzisiaj na zewnątrz. Poklepałem psa po głowie, żeby się obudził i szybko znalazłem w szufladzie smycz, a potem zacząłem się ubierać. Nie interesowało mnie, jak teraz wyglądam bo tam, gdzie właśnie zamierzałem wybrać się z psem w miejsce, gdzie zazwyczaj nie widywano ludzi. A tym miejscem był las. Oczywiście, mogłem po prostu iść przejść się z nim do parku, ale nie potrafię przewidzieć jego reakcji na niektóre rzeczy i zwyczajnie obawiam się, że kogoś ugryzie. Nie, żeby Snoopy był jakimś szczególnie agresywnym psem, ale z Pit Bullami to nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie już po kilku minutach prowadziłem mojego podopiecznego po chodniku. A przynajmniej starałem się go jakoś prowadzić, bo pies cały czas albo zatrzymywał się, albo dostawał takiej prędkości, że mnie mogłem za nim nadążyć. Ale jakoś przetrwaliśmy drogę do lasu. Spuściłem Snoopy'ego ze smyczy, a sam usiadłem na powalonym drzewie, które było tu jeszcze zanim zaczęliśmy odwiedzać to miejsce. Pies od razu pobiegł gdzieś w las i straciłem go z oczu. Jednak po chwili usłyszałem szaleńcze szczekanie oraz warczenie i muszę przyznać, że trochę się przestraszyłem. Powoli wstałem i zacząłem kierować się w stronę dźwięku. Zauważyłem mojego psa, stojącego na jakiejś postaci, która darła się wniebogłosy, żeby "ten kundel" z niej zszedł.
- Snoopy! Co ty wyprawiasz?! - wrzasnąłem podchodząc bliżej - Uspokój się!
Pies zareagował natychmiast. Położył po sobie uszy i usiadł obok mojej nogi, skamląc żałośnie. Kiedy człowiek, którego zaatakował podniósł się, zauważyłem, że jest to czerwonowłosy chłopak, który tak mnie ostatnio denerwował...

<Izaac? Wymyśliłam, podoba się?>

Od Beatrice CD Amandy

- A może przyszłabyś do mnie na chwilę, na herbatę lub kawę? - zapytała mnie.
- Hm... chyba nic dzisiaj nie mam zaplanowanego. Więc... czemu nie? - odpowiedziałam z uśmiechem. Miła dziewczyna. Trochę mi głupio, że młodsza zaprasza, ale jak już zaprasza, to czemu nie skorzystać?
- Cieszę się. - wstała z siedzenia - Wysiadamy. - poinformowała mnie, a ja wstałam i przebiłam się przez tłum ludzi. Drzwi się otworzyły, a ja poczułam świeże, zimne powietrze.
- Zimno dzisiaj. - oznajmiłam.
- Na szczęście mój blok jest niedaleko. - gdy to powiedziała, odetchnęłam z ulgą.
- To dobrze, bo jestem strasznym zmarźluchem. - powiedziałam z cichym śmiechem z samej siebie. - prosto, czy skręcamy?
- Prosto. Widzisz tamten szaro-zielony blok?
- Tak. Wiesz, to tak blisko, że trudno nie zauważyć.
- No tak, właśnie tam idziemy.
- Oo, super. - przechodziłyśmy przez przejście i wchodziłyśmy na osiedle. Nie wyglądało ono za ciekawie... przyspieszyłyśmy kroku, gdy Amanda powiedziała mi, że osiedlowy, khe, khem, menel się na mnie patrzy. Weszłyśmy do budynku i zaczęłyśmy się śmiać. Czekałyśmy na windę.
- Bu! - krzyknął jakiś chłopak siedzący na rowerze za naszymi plecami. Podskoczyłam ze strachu.
- Łosz kurr... - odezwała się Amanda - przestraszyłeś nas!
- No co ty. Nie wierzę. - powiedział z szyderczym uśmiechem - Dzień dobry paniom. Jak się panie dzisiaj mają?
- A co ty dzisiaj masz taki dobry humor, co? Dobrze się mamy, a tak wogóle Beatrice, to jest mój brat Raphael,
- Całuję rączki. A mam swoje powody, żeby mieć dobry humor. - przerwał ze swoim uśmieszkiem.
- Um, dziękuję, Raphael. - powiedziałam, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Dobra, to my już spadamy na górę, do zobaczenia później, pa! - powiedziała bratu i delikatnie pociągnęła mnie w stronę otwierających się drzwi windy.
- Pa! - odpowiedział i wyszedł na zewnątrz budynku.
- Przepraszam za niego, czasem tak ma. - powiedziała Amy gdy już wsiadłyśmy
- Nie ma sprawy, nic złego przecież nie zrobił. - jako że stałam przy przyciskach zapytałam: - Które piętro?

<Amanda? Na którym mieszkasz? ;3>

Od Miriabell c.d Elijah

Pomogłam chłopakowi pozbierać rzeczy. Gdy spojrzałam na niego wydawał mi się... znajomy? Nie miałam nigdy specjalnej pamięci do twarzy, tym bardziej, że nie często zdarzało mi się na kogoś wprost patrzeć. Tłumaczyłam to sobie czasami tym, że niegrzecznie jest się komuś przypatrywać, ale prawda byłą taka, że nie miałam na to zwyczajnie śmiałości.
- Wybacz, ale.. czy my się czasami nie znamy? - spytałam, zdając sobie sprawę z tego jak to brzmi.
- Owszem - powiedział. - Jestem Elijah...
- Elijah Grey? - już wiedziałam kim jest. - Chodzimy razem na historię... Przepraszam, że od razu cię nie poznałam - uśmiechnęłam się przepraszająco. Było mi głupio z tego powodu. Owszem nie znałam wszystkich, nie tak całkiem, ale przynajmniej potrafiłam dopasować imię do twarzy.
- Nie ma za co - powiedział i wstał. 
- Na pewno wszystko w porządku? - jeszcze raz zerknęłam na jego dłoń. Krew wsiąkła w bandaż, ale nie było jej wiele na szczęście. 
- Tak, dam sobie radę.
- Dobrze. Skoro tak uważasz. To... do zobaczenia na historii - powiedziałam z uśmiechem.
Chłopak przez moment zerkał na mnie dziwnie, ale po chwili odwrócił się i odszedł. Ja także ruszyłam w stronę domu. Shrik szedł za mną, dalej trzymając w pysku mój portfel. Wypluł go dopiero w domu. Uniosłam swoją własność i położyłam na szafce.
- Witaj, ciepły domku - powiedziałam z ulgą, ściągając grubą kurtkę i szalik. Pierwsze kroki skierowałam do kuchni, gdzie zostawiłam zakupy i zrobiłam sobie gorącą czekoladę z wanilią. Ciepły, słodki napój ogrzał mnie wreszcie. 
Shrik kręcił się koło szafki, w której trzymałam jego karmę.
- O nie, dostaniesz jeść dopiero wieczorem. Rano pochłonąłeś całą puchę. Jak będziesz tak jadł to będziesz szerszy niż dłuższy - powiedziałam.
Pies fuknął i warknął, na mnie, po czym postanowił sobie w najlepsze wyjść.
- Nie tak szybko! - zatrzymałam go, klękając przed nim i biorąc jego pysk w dłonie, tak, żeby na mnie spojrzał - Ile razy ci mówiłam, że nie wolno nikogo gryźć? - spytałam, wiedziałam, ze on mnie rozumie. - Czy ty chcesz, żeby cię zabrali i uśpili? Jeżeli chcesz żyć wśród ludzi to musisz przestrzegać ludzkich zasad.
Shrik przekręcił głowę, jakby chciał zapytać "Serio?". 
- Ja mówię poważnie. Elijah był miły i nawet ci się nie oberwało, ale w końcu się nie wywiniesz i co ja zrobię bez ciebie?
Pies spuścił wzrok.
- Bądź już grzeczny, dobrze?
Niechętnie poruszył łbem.
Wstałam i zabrałam się za robienie obiadu. Szybko się z tym uporałam, zrobiłam zapiekankę, którą Megan mogła odgrzać w parę chwil, kiedy już wróci, Shrik tez wyskomlał swoją porcję, bo jak zwykle jego słodkie oczęta kontra moje miękkie serce... to była nierówna walka. 
Po obiedzie wzięłam się za swój portfel, a raczej to co z niego zostało, bo Shrik go dodatkowo oślinił i to solidnie. Wyjęłam z niego wszystko, na całe szczęście zniszczenia były powierzchowne i sięgnęłam do swojej szuflady, w której trzymałam przybory do szycia i materiał. Nucąc zabrałam się do roboty.  Miałam sporą wprawę, więc nieduża saszetka z przegródkami wyszła mi dość szybko. Szybko też przejrzałam książki, choć nie miałam nic czego musiałabym się na jutro nauczyć.
Gdy kładłam się, mojej siostry jeszcze nie było. 
Rano wstałam jak zwykle wcześnie. Zajrzałam cicho do pokoju siostry, spała jak zabita. Biedna, ciekawe o której wróciła. Szybko zjadłam śniadanie, posprzątałam, nakarmiłam Shrika, zabrałam wszystko na lekcje i wyszłam.
Gdy dotarłam do szkoły było jeszcze sporo czasu do pierwszej lekcji, zawsze tak docierałam do szkoły. Nie byłam sama. Na korytarzu stał Elijah. Podeszłam do niego, choć nie wiedziałam czy powinnam to robić. 
- Cześć - powiedziałam z uśmiechem. 

<Elijah?>

sobota, 9 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Gdy wróciłem to Nathaniel'a nie było. Pewnie wróci dopiero wieczorem... Zdjąłem na przedpokoju kurtkę i buty, pokrowiec z mieczami oparłem o ścianę i poszedłem do kuchni. Stiga niosłem w dłoni więc cały czas gadał.
- Stig... Ucisz się na chwilę...- westchnąłem i otworzyłem lodówkę by zrobić sobie kanapki z żółtym serem, francuską musztardą i miodem. Wiem że dziwne połączenie, ale naprawdę smaczne.
- A tobie co? Nadal przyjmujesz się tym chłopakiem?
- Nie to że przejmuje...- ozdobiłem kanapki serem i miodem.- Ale tym razem myślałem że mnie polubi.- westchnąłem i wziąłem talerzyk z kanapkami. W drugą rękę wziąłem Kamora.
- Weź rozpuścić te włosy bo wyglądasz jak baba.
- Sam wyglądasz jak baba.
Wszedłem do salonu i usiadłem po turecku na kanapie. Włączyłem telewizor i spojrzałem na Stiga.
- Chcesz jedną?
- Mogę chcieć~.- zaśmiał się i zaczął wsuwać jedną kanapkę.
No to pora na nudy... Może jak Nathan wróci do domu to będzie ciekawiej?

[Raphael? Teraz ty wymyślasz spotkanie, chyba że nie chcesz XP]

Od Raphael'a c.d Izzac'a

Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Było mi cholernie zimno i obawiałem się, że Snoopy rozwalił całe mieszkanie. Ale w sumie i tak było już rozwalone, więc dużych strat nie będzie. Miałem nadzieję, że czerwonowłosy chłopak jest jeszcze w sklepie i nie wpadnie na pomysł, żeby mnie gonić. Nie, za głupi jest. Po kilku minutach zobaczyłem dobrze znane mi osiedle i blok z numerem 13. Wpadłem na klatkę i szybko wszedłem po schodach do góry. Kiedy tylko otworzyłem drzwi, biały pies wbiegł na mnie, o mało mnie nie przewracając.
- Już jestem, Snoop. Zaraz dostaniesz jedzenie. - powiedziałem do niego i dopiero chwilę później zorientowałem się, że nie jestem jeszcze w domu, a gadanie do psa jest trochę głupie
Rozejrzałem się wokół, ale na szczęście było całkiem pusto. Zresztą na tym piętrze mieszka tylko jakaś blond włosa laseczka z koleżanką, debil, który uważa, że jest we wszystkim najlepszy i się mnie boi (nie pytajcie dlaczego...) no i stara, wredna aptekarka. Reszta mieszkań jest pusta, bo podobno wszyscy ich właściciele popełniali samobójstwa i teraz ludzie boją się tam mieszkać. Ale równie dobrze mógł ich załatwić któryś z tych... chłopaków, który mieszkają dwa piętra nade mną. Są to bardzo mili i kulturalni ludzie, którzy w swoim mieszkaniu mają zwyczaj trzymać maczety, noże i pistolety oraz prezentują znajomość bardzo wielkiego zasobu słów, którego wymieniać nie mam zamiaru. O, właśnie jeden mnie minął. Spojrzał na mnie dziwnie, po czym przeniósł wzrok na mojego psa. Szybko zbiegł po schodach, a ja uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do mieszkania. Zdjąłem buty, a Snoopy cały czas skakał wokół mnie i wszystko utrudniał. Najpierw nakarmiłem psa, a potem sam wreszcie zjadłem śniadanie. Usiadłem na kanapie, przykryłem się kocem i włączyłem telewizor, a potem zacząłem oglądać film, który widziałem już kilka razy. Ale on nigdy mi się nie znudzi...

<Izaac?>

piątek, 8 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Miałem nadzieję że ten chłopak się w końcu się przekonał i chciał się ze mną zakolegować. Może on w końcu ode mnie nie ucieknie?
Z uśmiechem wszedłem do sklepu zoologicznego i kupiłem karmę dla psa. Mam nadzieje że będzie dobra. Zapłaciłem i wyszedłem ze sklepu, jednak chłopaka tam nie było.
Można się było tego spodziewać... zawsze tak robią a ja zawsze daję się nabrać. Smutno mi się zrobiło ale to już chyba kwestia przyzwyczajenia. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem oddać karmę. Po co mi ona? Nawet psa nie mam, on też by pewnie ode mnie uciekł.
Wyszedłem ze sklepu i usiadłem niedaleko na murku. Zdjąłem pokrowiec z mieczami z pleców i wyjąłem z kieszonki Stiga. Kręcił się więc odsunąłem zamek na jego ustach.
- I kolejny raz ktoś od ciebie spieprzył?! Sierota z ciebie!- zaczął narzekać.
- Mógłbyś mnie nie dołować.- westchnąłem.
- No dobra, dobra.. przepraszam. Po prostu nie masz szczęścia do ludzi i tyle.- zaśmiał się.- Brrr... Jak zimno! Chodźmy do domu.
- Powinienem mu chyba oddać pieniądze...- szepnąłem.- Jak go kiedyś spotkam to mu oddam, a teraz do domu się ogrzać.- uśmiechnąłem się lekko i zeskoczyłem z murku.
Schowałem Stiga do kieszeni kurtki i ruszyłem powolnym krokiem w stronę domu.

[Raphael?]

Od Elijah c.d Miriabell

- Miriabell Akhai! - powiedziała nauczycielka historii szukając po klasie rudowłosej dziewczyny.
- Jestem! - odkrzyknęła wesoło, jakby byłą najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Elijah, siedzący za ową młodą kobietą, z kamienną twarzą śledził każdy jej ruch. Od początku roku szkolnego, na każdej lekcji historii, łapał się na tym jak się jej przygląda. Była od niego młodsza, więc historia to jedyna lekcja na której uczyli się "razem". Elijah wie, że jej rodzice zmarli jak była mała, a teraz opiekuje się nią starsza siostra... Wystarczyło być w jej pobliżu i usłyszeć jak rozmawia ze znajomymi. Nie było to szczególnie dziwne zwłaszcza, że ona kompletnie nie zwracała na niego uwagi. Chłopak idealnie potrafił wtopić się w otoczenie, nawet pomimo swojego krzykliwego wyglądu. A jeżeli już ktoś go zauważył, uciekał jak najszybciej w inną stronę. Jego powaga i bezuczuciowość po prostu wszystkich odpychała. No ale nic... powrócimy do lekcji historii.
- Nicodem Bassimo! - krzyknęła nauczycielka po raz trzeci. Ucznia nie było, więc przeszła dalej.
- Elijah Grey!
- Jestem. - odpowiedział chłopak nawet nie podnosząc głowy do góry. Głos miał niski, ale płaski. Żadnych uczuć. Nie robił tego specjalnie. Po prostu taki już był i nie potrafił tego zmienić. Parę razy nawet próbował się uśmiechnąć, ale zawsze dawało to zupełnie odwrotny efekt od oczekiwanego.
Elijah podniósł głowę i spojrzał jak Miriabell sprząta swoje rzeczy z biurka. Przed chwilą zadzwonił dzwonek i wszyscy już wychodzili z klasy. Dziewczynie spadł na podłogę portfel. Zwykły niebieski, ale z wszytą ręcznie białą koronką. Chłopak wstał i biorąc spakowaną już torbę na ramię minął stolik rudowłosej przy okazji podnosząc zgubę dziewczyny. Ona nawet tego nie zauważyła. Szybko położył go na jej stoliku, a Miriabell schowała go po chwili do torby. Kiedy ona wychodziła z klasy, on już dawno zniknął w następnym korytarzu. 

~Trzy godziny później~

Mały płomień szaleńczo tańczył na długim źdźble trawy. W chwili gdy już prawie dotknął podłoża i zaczął się roznosić, momentalnie zgasł. Następnie zapaliła się wysoka trawa tuż obok wypalonego źdźbła. Elijah, bo to on był sprawcą tych zapłonów, przybliżył się do ognia z zamiarem sprawdzenia swoich umiejętności. Bez wahania włożył rękę do ognia. Przez pierwsze sekundy nie czuł bólu, jednak chwilę później trzymał się za zaczerwienioną dłoń na której już zaczynały się pojawiać pierwsze bąble.
- No pięknie... Znowu to samo. - szepnął do siebie, gasząc rozpalony przez siebie pożar. Zdrową ręką otworzył torbę i wyjął z niej bandaż wielorazowego użytku. Dość często zdarzało mu się poparzyć, ponieważ wciąż uparcie sprawdzał swoje możliwości. Owinął bandaż wokół rany i pomagając sobie zębami zawiązał supełek na końcu. Położył się na trawie i zamknął na chwilę oczy. Słyszał szum rzeki, która płynęła na dole, oraz dźwięki ulicy z góry. Chciał spróbować jeszcze jednaj rzeczy... Zaczął intensywnie myśleć o ogniu. Poczuł ciepło rozchodzące się najpierw od ramienia, a potem wzdłuż całego ciała, aż do drugiego ramienia. A kiedy otworzył oczy i spojrzał wokół siebie, otaczał go okrąg z ognia. Równy obrys jego ciała. Ta sztuczka nie wyszła mu jednak na dobre, bo niespodziewanie coś spadło zupełnie nie wiadomo skąd i wpadło w sam środek ognia. Chłopak zareagował szybko, jednak nie dość szybko... Nieduża niebieska portmonetka już zdążyła się zniszczyć. Elijah oczywiście wiedział do kogo należy, dlatego też podniósł przedmiot i starał się zrobić coś z zabrudzeniami i spalonymi częściami. Nie zdążył jednak.
- Przepraszam, ale.... to mój portfel, czy mógłby pan mi go oddać? - usłyszał cichy głosik za sobą. Odwrócił się natychmiast, a w zamian za to został zaatakowany... przez psa... naprawdę dziwnego psa. Zwierzę wyrwało mu z rąk portmonetkę, od razu robiąc parę świeżych ran na przed chwilą zdrowej ręce.
- To bydle mnie ugryzło! - wrzasnął Elijah, nieźle wkurwiony. Rzadko mu się to zdarzało, ale sądził, że teraz miał ku temu powód.
- Ja tak strasznie przepraszam! - zawołała Miriabell, podbiegając do niego. Kiedy zobaczyła rany na jego rękach, zaoferowała mu swoją pomoc, jednak Elijah odwrócił się od niej. 
- To ja przepraszam. - powiedział beznamiętnie i na tyle głośno, żeby usłyszała. - Twój portfel... trochę go przypaliłem. - Sięgnął do plecaka i wyjął płyn dezynfekujący rany, szybko polewając nim ugryzienie psowatego. Syknął przy tym, ponieważ poczuł ból, ale specjalnie się tym nie przejął. Za to Miriabell tak.. Ukucnęła obok niego i wyrwała mu buteleczkę z ręki.
- Nie tak! Za dużo tego lejesz, więc nie dziw się, że cie boli! Oddaj to. A portfelem się nie martw... i tak sama go zrobiłam i mogę zrobić kolejny. - delikatnie wzięła jego rękę w dłonie i powoli i odrobinę polała resztę ran. Potem poprosiła o bandaż, który leżał obok jego torby i przewiązała mu nim rękę. Elijah patrzył się na to wszystko tępym wzrokiem. Chyba pierwszy raz ktoś mu pomagał... i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie pokazał jednak nic co mogłoby pokazać, że jest wdzięczny. 
- Dzięki. - rzucił tylko krótko i zaczął zbierać swoje rzeczy.

<Miriabell?>

Od Amandy cd Beatrice

Kolejny nudny dzień w szkole. Chociaż nie było tak źle, a nawet wypuścili nas pół godziny wcześniej, dzięki czemu idealnie zdążyłam na wcześniejszy autobus. Zadowolona, że nie musiałam marznąć na przystanku wsiadłam do pojazdu, ale chwilę później mój uśmiech zniknął. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, a ja miałam przed sobą ponad dwadzieścia minut drogi! Ostatnimi wolnymi miejscami były dwa, na samym końcu autobusu. Naprawdę muszę przyłożyć się do nauki, żeby w końcu móc przenosić się na większe odległości, na przykład do domu. Ugh... Ale lepsze to niż nic. Usiadłam na miejscu, a dwa przystanki później przysiadła się do mnie jakaś dziewczyna. Oparłam głowę na szybie, ale czułam, że nieznajoma mnie obserwuje. Przycisnęłam do siebie rysunki, które trzymałam w ręce, ponieważ nie chciałam, żeby je zobaczyła. Nie potrafiłam rysować, ale lubiłam to, więc czasem na lekcji coś kreśliłam. Jednak nie udało mi się ich ukryć.
- To... to twoje prace? - odezwała się do chwili dziewczyna
[...] Kiedy pochwaliła moje prace, bardzo się zdziwiłam, ale było mi miło. Sama nieznajoma również okazała się bardzo przyjazna.
- Jestem Beatrice. - odezwała się nagle
- Amanda. - uśmiechnęłam się - Miło poznać.
- Mi również. - odwzajemniła uśmiech
Kiedy autobus przebrnął przez korek i zatrzymał się na przystanku, wysiadłyśmy razem. Miałam fajnie, bo mój dom znajdował się zaledwie kilkaset metrów stąd. A właściwie blok, bo mieszkałam w niedużym mieszkaniu na dość... nieprzyjemnym osiedlu. Ale Raphael mieszkał piętro niżej niż ja, więc nie było źle.
- A może przyszłabyś do mnie na chwilę, na herbatę lub kawę? - zaproponowałam patrząc na nią

<Beatrice? Daj się namówić na herbatkę :3>

Od Raphael'a cd Izaac'a

- A nie pomyślałeś, że ja nie chcę? - burknąłem
Nadal nie zwalniałem kroku i myślałem, jak pozbyć się czerwonowłosego chłopaka. Nagle wpadł mi do głowy świetny pomysł, chociaż nie byłem pewny, czy się uda.
- Choler.a! - zawołałem w pewnym momencie i zatrzymałem się - Zapomniałem kupić karmy dla psa!
- Mogę po nią iść. - zaproponował chłopak
Uśmiechnąłem się do niego sztucznie. O to właśnie mi chodziło! Chociaż tak naprawdę miałem karmę w siatce, to chłopak nie mógł o tym wiedzieć. Wręczyłem mu banknot i poleciłem, żeby kupił puszkę z karmą.
- Zaraz będę, poczekaj tutaj. - powiedział i ruszył biegiem w stronę sklepu
Jednak ja nie zamierzałem czekać. Kiedy tylko Izaac zniknął za zakrętem, szybko skierowałem się w stronę domu.

<Izaac?>

czwartek, 7 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

- Sądzę że jestem na to za chudy.- zaśmiałem się i zaprzestałem prób wyrwania mu zakupów jednak nadal maszerowałem obok niego próbując dorównać mu kroku.- Ale twojemu psu też mogę zrobić coś do jedzenia.- uśmiechnąłem się.
- Idź stąd.- mruknął nie patrząc na mnie.
- Nie chcę.- zaśmiałem się.- Zrobię ci omlet z warzywami lub naleśniki na słodko!
Tym razem się nie odezwał, widocznie próbował zbyć mnie milczeniem.
- Jak masz na imię?- spojrzałem mu w oczy.- I dlaczego jesteś dla mnie taki niemiły?- naburmuszyłem się ale szedłem nadal obok niego.- Przecież nic ci nie zrobiłem złego i chcę się tylko zaprzyjaźnić.
Może w końcu zdobędę jakiegoś kolegę, bo nie mam zamiaru odzywać się do końca życia tylko do Kamora i mojego brata.

[Raphael?]

Od Raphael'a cd Izaac'a

Odwróciłem się i spojrzałem dziwnie na czerwonowłosego. Ponownie wyciągnęłem rękę, żeby odzyskać moje siatki, jednak chłopak nie miał zamiau mi ich oddawać. Zamknąłem oczy i nabrałem powietrza do płuc, a potem powoli je wypuściłem, żeby się chociaż trochę uspokoić.
- Oddaj mi to. - powiedziałem stanowczym głosem
Pokręcił przecząco głową. Podszedłem do niego i zręcznym ruchem wyrwałem mu moje zakupy z ręki. Szybkim krokiem zaczałem iść w stronę domu, jednak chłopak cały czas szedł obok mnie i próbował przechwycić siatki.
- Sam potrafię sobie zrobić kanapki. - mruknąłem - Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
- Ale ja chętnie zrobię je za Ciebie. - zaproponował z szeroim uśmiechem - W ramach podziękowania.
- Dobrze. W ramach podziękowania możesz zostać karmą dla mojego Pit Bulla.


<Izaac?>

Od Beatrice

Zimno. Autobus się spóźnia. Zapomniałam rękawiczek, odmarzają mi palce. Buty mam przemoczone. Ale dostałam parę wysokich ocen, więc dalej mam delikatny uśmiech na twarzy. Zawsze trzeba szukać jakichś plusów, co nie? Patrzyłam raz na zegarek, raz na ulicę, a raz na jakiegoś faceta z teczką w ręce. Fascynujące. Co by tu robić? Hm... może by poćwiczyć zdolności? Ciekawe o czym myśli pan wracający z pracy... skupiłam się na tym najmocniej jak potrafię i... "Dlaczego ona wygrała tą sprawę? Dlaczego ona dostała prawa rodzicielskie? On nie ma żadnych warunków odpowiadających dziecku! Och... no dlaczego? Nikt mi nie zastąpi Anastasii!" dobra, dobra, wystarczy. Bo jeszcze się popłaczę. Kto tu jeszcze idzie? Rozglądnęłam się.
- Przepraszam, która godzina? - zabrzmiał niski głos.
- Y, proszę? - nie wiem czemu tak zapytałam, chyba taki odruch.
- G-o-d-z-i-n-a. Godzina. - powiedział lekko zdenerwowany.
- Przepraszam, ym, 15:57.
- Dziękuję. Spóźnia się.
- Tak. - powiedziałam, a potem nastała cisza. Chwila, dobrze widzę? Wow, jedzie! Niesamowite *sarkazm*. Wsiadłam do pojazdu i usiadłam przy jakiejś dziewczynie. Ostatnie wolne siedzenie. Tyle wygrać! Uśmiechnęłam się do siebie. Przedemną 15 minut drogi. Skupiłam się na dziewczynie po mojej prawej stronie. Myślała: "Proszę, żeby nie zobaczyła co mam w rękach, proszę, proszę, proszę!" a ja, jakto ja zrobiłam na przekór. Ale tak tylko kącikiem oka spojrzałam, żeby nie widziała, że patrzę. Co tam ujrzałam? Naprawdę, przefantastyczne szkice! Nie mogę powiedzieć co przedstawiały, czy to jakieś fraktale, czy dziwne postacie, no po prostu były piękne! Nie mogłam tego tak zostawić, musiałam coś powiedzieć na ich temat.
- To... to twoje prace? - powiedziałam ze ździwieniem na twarzy
- Tak, wiem, okropne.
- Co? Okropne? Żartujesz? - powiedziałam z jeszcze większym ździwieniem na ryju, jak można mieć tak niską samoocenę?!
- Podobają ci się?
- Czy mi się podobają? Zajebiście mi się podobają! - dziewczyna spojrzała na swoją pracę i uśmiechnęła się.
- Naprawdę? Aż tak?
- Po co bym miała kłamać nieznajomą? - dziewczyna się zamyśliła i po chwili popatrzyła na mnie.
- Nie wiem. Chcesz zobaczyć inne?
- A masz? Pewnie! - wyciągnęła spod dzieła inne kartki. Nie potrafię powiedzieć, która praca była najpiękniejsza, wszystkie były wspaniałe! Patrzyłam, patrzyłam i w końcu się odezwałam.
- Wow... wiesz, ja też zajmuję się malarstwem, ale moje prace są niczym w porównaniu do twoich.
- A masz jakieś przy sobie?
- Nie. Wiesz, nie będę nosić codziennie płócien na uniwersytet. - zachichotałam, dziewczyna też. - A tak wogóle to nigdy cię nie widziałam na uniwersytecie.
- Cóż, bo... - dziewczyna widocznie się zakłopotała - bo ja jeszcze nie chodzę do uniwersytetu.
Gały mi dosłownie wyszły na wierzch. Dziewczyna, która robi takie prace i wygląda tak dorośle (nie staro, dorośle) nie ma 20 lat? Odebrało mi na chwilę mowę.
- Przy tobie jestem nikim. Naprawdę. - powiedziałam, zaśmiałyśmy się.
- A ja czuję się przy tobie jak gówniara. - dalej się śmiałyśmy. Po chwili ucichłyśmy. Nieznajoma odezwała się po momencię ciszy.
- Na jakim wysiadasz? - rozglądnęłam się i przeklnęłam pod nosem.
- Na tym co był 3 przystanki wcześniej.
- Ojej, przykro mi, ja na następnym. Może cię odprowadzę wzamian za to?
- Dziękuję, poradzę sobie. - powiedziałam i czekałam na następny postój. Akurat staliśmy w korku. Świetnie. Z nudów sprawdziłam o czym myśli nieznajoma. "Ciekawe, czy się przedstawi. Ja na nią nalegać nie będę, ona jest starsza, ja jestem zwykłą gówniarą. Ciekawe jakie ona maluje obrazy." Ha, w idealnym momencie podsłuchałam jej myśli. Chce, niech ma. Popatrzyłam jej w oczy i powiedziałam:
- Jestem Beatrice.

<Amanda>

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Miłe było ze strony tego chłopaka że mnie urotawał, przecież mógł sobie od tak po prostu pójść i pozwolić na wypadek.
- Poczekaj!- podbiegłem do niego i złapałem za ramię.
Spojrzał się na mnie dziwnie więc go puściłem nie chcąc by się zdenerwował.
- Co chcesz?- mruknął.
- Mam na imię Izaac.- uśmiechnąłem się szeroko i wziąłem od niego zakupy. Spojrzał się na mnie jak na złodzieja.- Chcę ci się jakoś odwdzięczyć za ratunek, mogę ci zrobić śniadanie. Podobno dobrze gotuję.
- Obejdzie się.- chciał mi zabrać reklamówki z rąk ale cofnąłem się do tyłu.
- Nie obejdzie.- pomachałem przecząco głową.- Zrozum że chcę jakoś podziękować za to że mi pomógłeś buraku!- wyminąłem go.- Mniemam że dobrze się kieruję bo w tą stronę szedłeś, ale nie wiem czy trafie do twojego domu więc proszę cię o zapszestanie ględzenia i popriwadzenia mnie.

[Raphael?]

środa, 6 sierpnia 2014

Od Raphael'a cd Izaac'a

Wracałem ze sklepu, myśląc tylko i wyłącznie o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie jadłem jeszcze śniadania, a powszechnie wiadomo, że jeśli facet jest głodny, to jest zły. A kiedy zobaczyłem stojącego na środku ulicy chłopaka, którego miałem okazję poznać całkiem niedawno i jadący wprost na niego motor, wściekłem się jeszcze bardziej. Rzuciłem siatkę z zakupami na chodnik i podbiegłem do niego. Złapałem go za szalik, a potem ściągnąłem z ulicy bo nie chciałem, aby ktokolwiek umarł na moich oczach. A jeśli nawet nie umarł, to nie miałem teraz ochoty oglądać wypadków. Jednak ta niezdara musiała się wywrócić, a ponieważ stałem za nim, również upadłem na chodnik.
- Nic Ci nie jest? - Zapytałem, kiedy czerwonowłosy chłopak ze mnie zszedł. Pomachałem mu dłonią przed oczami. - Pytam się coś Ciebie.
Jednak ten nie odpowiadał, tylko patrzył się na mnie jak głupi. A potem się do mnie przytulił!
- Nic mi nie jest. Dziękuję ci bardzo.
- Co ty robisz?!
Zdjąłem z siebie jego ręce i wstałem z ziemi, a później wziąłem siatkę z zakupami. On również wstał.
- Nie musisz mi dziękować. Zrobiłem to tylko i wyłącznie dlatego, że nie chciałem jeździć potem z psiarnią i opowiadać im, co tu się stało. - mruknąłem bez entuzjazmu - Postaraj się więcej nie stawać na środku ulicy. Nara.

<Izaac?>

wtorek, 5 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Przechodziłem przez ulicę gdy usłyszałem pisk hamulców. Zamiast przyspieszyć i uciekać, stanąłem jak wryty i odwróciłem głowę w stronę nadjeżdżającego pojazdu. Kierowca z całych sił próbował zahamować ale wpadł w poślizg. Normalny demon, posiadający moją moc użył by jej i odsunął motor na drugą stronę ulicy lub zatrzymał go, ale mnie sparaliżował strach i nie umiałem trzeźwo myśleć.
Poczułem jak ktoś łapie mnie z tyłu za szalik i ciągnie w swoją stronę. Upadłem na tego kogoś i zacząłem szybciej oddychać. Przez miejsce w którym wcześniej stałem przejechał motor. Gdybym nadal tam był to zostałbym potrącony i prawdopodobnie bym nie przeżył.
- Nic ci nie jest?- zsunąłem się z chłopaka którego spotkałem wcześniej i spojrzałem mu w oczy. On mi uratował życie...- Pytam się coś ciebie.- mruknął i pomachał mi dłonią przed twarzą.
Zamrugałem kilka razy i przytuliłem się do niego. Całkiem ładnie pachniał.
- Nic mi nie jest. Dziękuję ci bardzo.

[Raphael? XD]

Od Raphael'a c.d Izzac'a

Chwilę później byłem przed sklepem, lecz gdy tylko wszedłem do środka, bardzo się zdziwiłem. Kiedy ostatni raz byłem w sklepie, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. No, ale w ciągu miesiąca mogło się dużo pozmieniać. Tak to jest jak siostra jeździ Ci po zakupy. Westchnąłem cicho i podszedłem do blondynki pracującej w tym sklepie, która stała przy jednym z regałów.
- Um... Przepraszam! - zaczepiłem ją - Widzę, że się tu trochę pozmieniało.
- Tak, jakiś miesiąc temu. - odparła z miłym uśmiechem - Szuka pan czegoś konkretnego?
- Śniadania. - mruknąłem, rozglądając się po hali
Dziewczyna zaśmiała się i wskazała ręką w prawą stronę.
- Niech pan idzie tam, na pewno będzie coś odpowiedniego.
Czym prędzej skierowałem się w wskazaną stronę. Rzeczywiście, znalazłem tam wszystko co było mi potrzebne. Szybko wziąłem potrzebne rzeczy i skierowałem się w stronę kasy. Kolejki nie było, więc zapłaciłem i już po kilku minutach byłem w drodze powrotnej do domu.

<Izaac?>

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Chichotałem nadal patrząc na odchodzącego chlopaka. To trzeba być naprawdę wielkim burakiem by nie kontynuować bitwy na śnieżki. Westchnąłem gdy zniknął za rogiem i ruszyłem w swoją dalszą wędrówkę. Jeśli się nie pospieszę to się spóźnie i uczniowie w ramach równych praw rozkażą mi robić pompki i pewnie jesze na mnie usiadą.
Pognałem do dojo i szybko przebrałem się w czarną hakamę i keikogi. Po czym gdy wszyscy moi uczniowie się zebrali zacząłem trening. Mimo ciężkiej pracy wszyscy doskonale się bawili i nawet gdy byliśmy w zbrojach to nie narzekali. Nie wiem dlaczego ale dzieci i młodzież (ta bardziej normalna) nie miała do mnie pretensji o moje zachowanie i bardzo mnie lubili.
- Do widzenia sensei!- kazdy żegnał się ze mną wychodząc, a ja z uśmiechem im machałem.
Schowałem swój sprzęt, wziąłem prysznic i wysuszyłem włosy. Potem ubrałem się w swoją kurtkę i szalik. Założyłem pokrowiec z mieczami na ramię i wyszedłem z klubu zamykając go na klucz.
Ruszyłem w powrotną drogę modląc się by jakimś cudem Nathaniel tutaj przejeżdżał swoim motorem i zabrał mnie ze sobą do domu bym nie marzł. Nie było niby tak zimno ale byłem po prysznicu..
Może wejdę do jakiejś kawiarenki by się rozgrzać i kupić sobie kakao z piankami i słodka śmietanką.
Tak się rozmarzyłem o tej pyszności że przechodząc przez ulicę nie zauważyłem motoru jadącego wprost na mnie z lewej strony.

[Raphael?]

Od Miriabell

Wyszłam ze szkoły. Ledwie budynek zniknął mi z oczu, a rozdzwonił się mój telefon. Odebrałam, widząc na wyświetlaczu uśmiechniętą twarz siostry. Z resztą kto inny miałby do mnie dzwonić? Niby miałam znajomych, ale raczej z nikim nie utrzymywałam większych kontaktów poza szkołą. Wolałam siedzieć w domu... Tam czułam się swobodnie.
- Hej Bell – usłyszałam. – Mogłabyś zrobić zakupy? Ja niestety muszę zostać dłużej w szpitalu, bo wiozą nam nagły przypadek.  O, muszę kończyć, dasz sobie radę sama? Prawda?
- Tak. Pewnie – powiedziałem. – To do zobaczenia wieczorem.
- Tylko uważaj na siebie, siostrzyczko – usłyszałam jeszcze i Megan się rozłączyła.
To nie był pierwszy raz, gdy moja siostra musiała zostać po godzinach, bo ktoś wpakował się w tarapaty, a ona musiała pomóc. Wiem, że czasami ją to męczyło i gdy byłam młodsza starała się mi wynagradzać te swoje nieobecności. Zupełnie nie wiem dlaczego. Nie przeszkadzało mi nigdy, że coś zrobiłam sama, a ona miała przecież pracę. I to ważną. Pomagała ratować innym życie i niejednokrotnie sama to robiła.
Włożyłam telefon do kieszeni i szczelniej owinęłam się szalikiem, bo znów zrobiło mi się strasznie zimno.  Jak ja nie cierpiałam mrozu. Brrr… Wystarczyło, że temperatura spadała poniżej dziesięciu stopni, a ja już czułam się jak sopelek lodu, a co dopiero jak było pięć na minusie.  Na szczęście nie wiało, bo przymarzłabym do chodnika.
Dość szybkim krokiem, żeby choć ciut się ogrzać w ruchu, ruszyłam w stronę centrum handlowego. Dokładnie pamiętałam co trzeba było kupić, mimo to spędziłam w ciepłym wnętrzu sklepu więcej czasu  niż potrzebowałam. W końcu jednak trzeba było zapłacić i wyjść na ten mróz… Jakie to szczęście, że nie miałam daleko do domu.
Ledwie wyszłam ze sklepu, a przede mną zjawił się Shrik.
- Wystraszyłeś mnie, piesku – powiedziałam z lekką naganą, ale czule pogłaskałam go po łbie.  – Idziemy do domu, dobrze? – spytałam.
Zwierzak ruszył za mną. Przyzwyczaiłam się już, że jest ze mną. O dziwo Morgana nie protestowała, przynajmniej dopóki nie niszczył nic w domu. Czasami zdarzały mu się jakieś wpadki, ale przez większość czasu był grzeczny… no, przynajmniej przy mnie.
- Chciałbyś coś dobrego? – spytałam i otworzyłam torbę, szukając ciasteczek, które Shrik pochłaniać mógł tonami, a które zawsze miałam przy sobie. Odpowiedziało mi wesołe wycie, bo on nie umiał szczekać w przeciwieństwie do psów.
Pech chciał, że moja zziębnięte ręce nie zdążyły złapać mojego portfela, który wypadł z mojej torby i poleciał w dół. Moja zguba przeleciała niefortunnie między szczeblami barierki, o którą się opierałam i spadła na brzegu niedużej rzeczki.
Rzuciłam zwierzakowi smakołyk, a sama popędziłam, jak umiałam najszybciej z zakupami i skostniałymi nogami, po portfel. Ubiegł mnie jakiś chłopak, który podniósł moją własność. Wyglądał… przerażająco. Tak, to dobre określenie. Cały w ciemnych kolorach i z takim posępnym wyrazem twarzy.
Przełknęłam coś co nieprzyjemnie kłębiło mi się w gardle i otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. Udało mi się za drugim podejściem:
- Przepraszam, ale... to mój portfel, czy mógłby pan mi go oddać? – spytałam chyba ciut za cicho. Mimo to obcy odwrócił się do mnie, no i wtedy mój pupil rzucił się na niego! Mężczyzna nie miał jak zareagować, bo psowaty był wyjątkowo cichy i zrobił to zwyczajnie bez ostrzeżenia.
- Shrik! – zawołałam.
- To bydle mnie ugryzło! – wydarł się mężczyzna, a Shrik zadowolony podszedł do mnie, w pysku trzymając to, co zgubiłam.
- Ja tak strasznie przepraszam! – zawołałam, podbiegając do nieznajomego i gromiąc wzrokiem zwierzaka, który zaczął parskać i powarkiwać.
Przyłożyłam dłonie do ust, widząc strużki krwi, płynące z ran po kłach.
- Ja naprawdę przepraszam – jęknęłam. – On nie zrobił tego celowo, chciał tylko mi pomóc… Powinnam go pilnować, przepraszam… Ja… mieszkam tu niedaleko… Jeśli pan pójdzie ze mną, to postaram się to opatrzyć…

<Elijah? Sorki, za to pogryzienie, ale nie mogłam się powstrzymać xD >

Od Raphael'a cd Izaac'a

Miałem już serdecznie dość tego człowieka. Nie dość, że musiałem wyjść na zewnątrz kiedy było tak zimno, to jeszcze jakiś debil zawracał mi głowę. A ja chciałem kupić kilka rzeczy na śniadanie i czym prędzej wrócić do domu.
- I z czego się tak cieszysz? - burknąłem, patrząc na śmiejącego się do rozpuku chłopaka - Szkoda, że nie wziąłem Snoopy'ego, wtedy byłbyś dopiero zadowolony.
- Snoopy'ego? - zapytał, po czym jeszcze bardziej zaczął się śmiać
Ludzie często nabijali się z imienia mojego podopiecznego, jednak ani na nim, ani na mnie nie robiło to większego wrażenia. Lubiłem to imię, lubiłem też mojego psa, więc dlaczego nie? W każdym razie odwróciłem się plecami do pokładającego się ze śmiechu chłopaka i szybkim krokiem ruszyłem przed siebie, w stronę sklepu.

<Izaac?>

niedziela, 3 sierpnia 2014

Od Izaac'a c.d Raphael'a

Spojrzałem mu w oczy uśmiechając się lekko.
- Nie musisz być taki niemiły…- wydąłem lekko policzki.- Przecież przeprosiłem..
- Mogę robić co chcę.- mruknął.- A teraz się posuń bo mam lepsze rzeczy do roboty niż ty.
Co w ogóle tacy ludzie robią na tym świecie? Tacy niemili, wredni i gburowaci jak mój brat. To właśnie przez takich osobników nie mam znajomych i przyjaciół, jedynie moi uczniowie z dojo mnie lubią i klienci w restauracji w której pracuję. Wszyscy którzy mnie opuszczają i potem ze mnie żartują uważają, że jestem chory psychicznie. Uważają, że dziwnym jest, że ulepszam rzeczy które wydają mi się nudne i tak dużo się śmieje. Nie moja wina, że potrafię turlać się ze śmiechu nawet jak ktoś umiera lub ma poważny wypadek.
To mnie wyklucza ze społeczeństwa, ale i tak nie chcę się zmienić.
Chcieliśmy się z tym chłopakiem wyminąć, ale przy każdej próbie przesuwaliśmy się w tą samą stronę co wynikiem było, że cały czas staliśmy przed sobą.
- Mógłbyś stać w miejscu i ja cię wyminę?- mruknął, a jego mina mówiła, że ma mnie już dość.
- A uśmiechniesz się?- pokazałem mu swoje białe ząbki uśmiechając się.
- Nie.- mruknął i mnie wyminął.
- Smutas…- mruknąłem i za pomocą Psychokinezy uformowałem ze śniegu kulkę. Uśmiechnąłem się szeroko i skierowałem kulkę za odwróconego do mnie plecami czarnowłosego chłopaka. Zachichotałem i przeciąłem palcem powietrze, a kulka z impetem uderzyła w głowę chłopaka. On stanął w miejscu i powoli się do mnie odwrócił. Minę miał genialną, po prostu od razu wybuchnąłem śmiechem.

[Raphael?]